Archiwum kategorii: Kraje nordyckie 2006

Wakacje w Szwecji, Finlandii i Norwegii w 2006 r.

Z Polski do Szwecji

W końcu udało się zrealizować stare plany i pojechać na wakacje na daleką północ – do Szwecji, Finlandii i Norwegii. Mam nadzieję na odpoczynek, kontakt z przyrodą i okazję do zrobienia fajnych zdjęć.

Wyruszyliśmy w środę o 22.30 z Krakowa pociągiem Tanich Linii Kolejowych do Gdańska. Można kupić miejsce w 2 osobowym przedziale sypialnym za 130 zł od osoby + bilet. Warunki podróżowania są bardzo przyzwoite, chociaż z powodu hałasu i nieco krótkiego łóżka nie spałem za dobrze. Najważniejsze, że rano szczęśliwie dojechaliśmy do Gdańska, a stamtąd taksówką (6km, 15min., 30zł) pojechaliśmy na lotnisko.

Samolot Ryanair do Sztokholmu opóźniony był o prawie 2 godziny. Siedząc na lotnisku i wpatrując się ze znudzeniem w reklamówkę tych linii lotniczych nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ich hasło “Fly cheaper” powinno raczej brzmieć “Fly later”.

W końcu udało się nam dolecieć do Sztokholmu, a właściwie na lotnisko Skavsta, które znajduje się 100km na południe od stolicy Szwecji. To lotnisko jest tak samo w Sztokholmie, jak wg Wizzair Pyrzowice są w Krakowie – niestety, tanie linie oszukują i trzeba uważać rezerwując loty.

Na lotnisku wzięliśmy samochód. Dzięki temu, że miesiąc wcześniej zamówiłem w Avis kartę Wizard, dostałem kupon na darmowy upgrade samochodu, co biorąc pod uwagę okres wynajmu, pozwoliło zaoszczędzić sporo pieniędzy.

Po drodze zrobiliśmy w supermarkecie zakupy. Ponieważ planowaliśmy głównie bazować na własnym jedzeniu i mając świadomość horrendalnych cen w Norwegii, zrobiliśmy zapasy jeszcze w Szwecji – konserwy, zupy w proszku, kawa etc.

Do wieczora przejechaliśmy 400km i wylądowaliśmy w hotelu przy drodze, za 645 SEK ze śniadaniem. Droga była dobra, mimo, iż starałem się przestrzegać przepisów, jazda była dość szybka ponieważ ruch był niewielki. Szwecja, którą widzieliśmy do tej pory jest uroczym krajem, pełnym lasów i jezior. Mamy nadzieję, że najlepsze jeszcze przed nami.

W drodze do św. Mikołaja

Następne 850km i cały dzień jazdy i jesteśmy w Rovaniemi – mieście Świętego Mikołaja.

Podróż przez Szwecję, wzdłuż Zatoki Botnickiej była długa, ale w miarę lekka. Dobre drogi, mały ruch pozwoliły jechać średnio prawie 90km/h. Mając w pamięci drakońskie kary za przekraczanie prędkości w Skandynawii starałem się jechać zgodnie z przepisami, może tylko lekko (do 10km/h) je naciągając.

Po drodze kupiliśmy kuchenkę gazową, którą zresztą zaraz wypróbowaliśmy gotując wodę na kawę, z bardziej zaawansowanymi daniami zapewne również sobie poradzimy.

Tutaj w Rovaniemi jest północ, a wciąż jest jasno jak w dzień. Pierwszy raz w życiu jestem świadkiem dnia polarnego, niesamowite uczucie. Jesteśmy w końcu prawie na kole podbiegunowym.

Pogoda jest super, świeci słońce, jest prawie 13 °C. Myślałem, że będzie dużo gorzej. Po drodze przez chwilę padał deszcz, ale zaraz wyszło słońce i zrobiła się śliczna tęcza.

Nocujemy znowu w hotelu – Cumulus w centrum miasta, za 65€ ze śniadaniem i parkingiem. Jutro rano wyruszamy na poszukiwanie Św. Mikołaja.

W poszukiwaniu złota

Jesteśmy w Russens, 130km od Nordkapp. Hotel turystyczny kosztuje tutaj 620 NOK, a domek (bez prysznica i ubikacji) 350 NOK. Wybraliśmy hotel.

Zanim to się jednak stało, przejechaliśmy z Rovaniemi prawie 600km i zobaczyliśmy sporo ciekawych rzeczy. Jednak niestety pogoda się popsuła – jest 7 °C i pada deszcz. A do tego droga w Norwegii stała się wąska, kręta i górzysta, więc musiałem zwolnić i nie zdążyłem zgodnie z planem na Nordkapp.

Rano oczywiście pojechaliśmy do wioski Św. Mikołaja. Wiem, że to straszna komercja, ale będąc w Rovaniemi trudno tego nie zobaczyć. Przy okazji, z Poczty Św. Mikołaja, wysłaliśmy listy do znajomych dzieci. W samym Rovaniemi natomiast godne polecenia jest Arcticum – muzeum poświęcone kulturze Samów.

Z Rovaniemi wyruszyliśmy dalej na północ jadąc Autostradą Arktyczną. Słowo “autostrada” jest mocno na wyrost, ale droga była prosta, dobrej jakości i pusta, więc jechało się szybko, przynajmniej do momentu przekroczenia norweskiej granicy.

Po drodze, jeszcze w Finlandii, trafiliśmy do kopalni złota, gdzie miałem możliwość samodzielnego płukania tego drogocennego kruszcu. Niewiele tego było, ale dumny z siebie byłem niesłychanie, tym bardziej, że miałem okazję przekonać się osobiście jak mozolna to jest praca. Wszedłem do wody, nałożyłem sobie do miski łopatę piachu i zacząłem mozolnie, zgodnie ze wskazówkami instruktora, mieszać tym piaskiem w misce, tak, aby cięższe złoto mogło opaść na dno, a lżejszy piasek wypłukał się z miski. Ponieważ to wszystko działo się w lodowatej wodzie, już po chwili ręce zgrabiały mi z zimna i straciłem w nich czucie. Ale w nagrodę, po 45 minutach, na dnie miski zobaczyłem odrobinę złotego pyłu. To naprawdę działa! A do tego znalezione złoto mogłem zabrać ze sobą.

Przejazd przez pustkowia północnej Finlandii i Norwegii dostarcza niezapomnianych wrażeń. Tutaj czuje się potęgę natury i tutaj można być tak blisko niej, jak chyba nigdzie w Europie. Widzieliśmy z bliska łosia i stada reniferów pasących się tuż przy drodze. Surowa przyroda bardzo mnie przytłacza, ale też fascynuje.

Nordkapp

Ogromne rozczarowanie. Nordkapp to nieciekawe miejsce, za możliwość oglądnięcia którego każą sobie płacić 768 NOK (od samochodu osobowego z 2 osobami). Deszcz, zimno (8° C) i wiatr ostatecznie przekonały mnie, że nie było warto. Na miejscu są skały, w dole morze, a na górze pomnik (?) w kształcie globusa pełen napisów typu “Tu byłem”. Żałosne, w szczególności w porównaniu do zachodniego krańca Europy – portugalskiego Cabo da Roca.

Później już było lepiej. Przyjechaliśmy do Alty, gdzie przywitał nas wspaniały widok na morze i ośnieżone szczyty. Zrobiło się cieplej, ustał nieco wiatr, a czasem nawet zza chmur wychodziło słońce. Korzystając z pogody pojechaliśmy do tutejszego muzeum zobaczyć słynne ryty naskalne.

Nocujemy dzisiaj w domku na polu kempingowym koło Alty. Cena 500 NOK za domek z łazienką wydaje się być całkiem dobra.

W stronę Narwiku

Norwegia to jednak piękny kraj. Dzisiaj dotarliśmy do Narviku omijając z braku czasu wcześniej planowane Tromso. Nocujemy znowu w domku, za 700 NOK.

Krajobrazy oglądane w czasie drogi zapierały dech w piersiach. Norwegia to chyba najpiękniejszy kraj, jaki do tej pory widziałem. Urzekły mnie białe szczyty gór wpadające hukiem niezliczonych wodospadów wprost do morza. Tak wyglądają norweskie fiordy.

Mam nadzieję, że jutrzejsze wrażenia będą równie fantastyczne – jedziemy na Lofoty.

Lofoty

Rano odwiedziliśmy Muzeum Wojenne w Narviku. Miłym gestem jest tam specjalne traktowanie Polski (wiele eksponatów związanych jest z udziałem polskich żołnierzy w walkach) i polskich turystów (polskie opisy eksponatów i skrypt po muzeum). Po zwiedzeniu muzeum pojechaliśmy na południe, w stronę archipelagu Lofotów.

Wszystko co słyszałem i czytałem o Lofotach to prawda. Gdy zjechaliśmy z promu (140 NOK za auto + 2 osoby) oczom naszym ukazał się prawdziwie bajkowy widok. Wysokie góry otaczają jeziorka i zatoki, na których wyrastają maleńkie wysepki. A wszystko to tonie w zieleni. Miła odmiana po ponurej Północy.

My trafiliśmy na samo południe archipelagu, do Å, miejscowości chwalonej w paru czytanych przez nas opisach wypraw. Faktycznie, miejsce jest bardzo spokojne, ma swój urok, ale zdecydowanie nie jest to najpiękniejsze miejsce na Lofotach. Mamy za to dość tani (500 NOK) i bardzo dobry rorbuer. Jest to tradycyjna, charakterystyczna dla Lofotów, malowana na czerwono chata rybacka. Położona ona jest nad samym morzem, tuż obok muzeum stockfisha, gdzie mamy wolne wejście i kawę od właściciela – firmy Å-Hamna Rorbuer.

Niestety, pogoda jest zła. O ile, gdy przypłynęliśmy na wyspy było słońce i 20 °C, to potem ochłodziło się do 11 °C i zaczęło mocno padać. Teraz już nie pada, ale jest zimno, niebo jest zachmurzone i wieje przeraźliwy wiatr. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej – planujemy zostać na Lofotach do piątku.

W ogóle pogoda jest największym problemem. Codzienne leje, codzienne świeci też zresztą słońce. Pogoda jest bardzo kapryśna, niestety nie jest to Południe, gdzie pogoda jest gwarantowana. Tutaj trzeba liczyć się z zimnem i deszczem.

Lofoty

Wczoraj pogoda była i tak dobra. Od rana mocno pada i wieje silny wiatr. Siedziby w domu i smętnie patrzymy przez okno na szare niebo. Planujemy dalszą podróż mając nadzieję na polepszenie pogody.

Postanowiliśmy nie odpuszczać i, jeśli pogoda się nie poprawi wcześniej, zostać tu do niedzieli, zamiast planowanego wcześniej piątku.

Lofoty

Jest tak jak wczoraj tylko bardziej. Bardziej leje, bardziej wieje i jest bardziej zimno.

Nie mogąc wytrzymać dłużej siedząc w miejscu, pojechaliśmy do muzeum Wikingów w Borg. Fajne miejsce, mimo, że z powodu huraganowego wiatru, który zacinał w oczy deszczem i drobinkami lodu nie udało się nam zobaczyć części ekspozycji na wolnym powietrzu, w tym statku Wikingów. Trudno, mam nadzieję, że kiedyś tu wrócimy.

Lofoty

Nareszcie. Dzisiaj pogoda się poprawiła, rano popadał jeszcze lekki deszcz, ale po południu wyszło nawet słońce.

Korzystając z okazji przejechaliśmy się po południowej części Lofotów robiąc trochę zdjęć. Słońce zmienia świat i miejsca, które do tej pory wydawały się nam nieciekawe, w słońcu pokazały swój urok. Nam również polepszył się humor i w dobrym nastroju, choć z żalem opuścimy jutro Lofoty.

White water

Znowu przekroczyliśmy koło podbiegunowe, tym razem w drodze na południe. Śpimy 50 km na południe od Mo i Rana, w hotelu za 690 NOK.

Rano na Lofotach znowu pogorszyła się pogoda. Na szczęście udało się nam wykorzystać chwile dobrej pogody i wyjechaliśmy z Lofotów zadowoleni, z nadzieją na powrót w przyszłości.

Do Moskenes, skąd odpływa prom do Bodo przyjechaliśmy 3 godziny wcześniej. Na nasze szczęście, ponieważ kolejka była już spora, mimo, że sezon miał zacząć się dopiero wkrótce. Na przyszłość trzeba będzie rezerwować bilet – dzień wcześniej do godz. 15., w piątek na weekend i poniedziałek. Prom kosztował 661 NOK (samochód z kierowcą i pasażerem).

Rejs do Bodo był spokojny i trwał niespełna 3.5 godziny. Natomiast pierwsze 50 km drogi w stronę Trondheim było ciężkie z powodu dużego ruchu i ograniczeń prędkości. Za to później było super – pusta droga ograniczenia prędkości do 80 – 90 km / h pozwoliły nam przejechać do wieczora jakieś 300 km.

Krajobraz był bardzo urozmaicony. Nuda w okolicach Bodo, górzyste lasy przed i za kołem podbiegunowym (kiedyś warto by się było tutaj zatrzymać), prawdziwa arktyczna wyżyna w okolicach koła podbiegunowego i piękne fiordy koło Mo i Rana. Ogromne wrażenie zrobiło na nas miejsce, gdzie jedna górska rzeka wpadała do drugiej. Obie grzmiały wodą z topniejącego w górach śniegu, a ich połączenie tworzyło żywioł niesamowity, prawdziwą white water.

Pogoda nieco lepsza niż na Lofotach, mgła nad wodą i chmury, z których czasem wychodziło słońce.
Na jutro planujemy Trondheim, Molde, “Drogę Trolli”. Jak wszystko pójdzie dobrze, będziemy spać w Geiranger.

Norweskie drogi

Nigdy więcej samochodem do Norwegii! Jazda po tym kraju to koszmar, gorzej jest chyba tylko w Polsce. Wąskie i kręte drogi, brak autostrad oraz ograniczenia prędkości do 80 km / h poza miastem, a przy tym ogromne odległości czynią ten kraj praktycznie nieprzejezdny. Mały ruch niewiele pomaga, gdy godzinami jedzie się za kamperem czy samochodem z przyczepą. W ten sposób dzisiaj, zamiast planowanego Geiranger trafiliśmy do hotelu w Batnfjordsøra, 50 km od Molde, ok. 150 km od Geiranger.

Po drodze zwiedziliśmy urocze Trondheim, gdzie widzieliśmy katedrę i fajne muzeum przy niej. Niestety, na fiordach znowu przywitał nas deszcz i chmury. Jak do tej pory codziennie mieliśmy większy lub mniejszy deszcz i wygląda na to, że pogoda mocno zepsuła nam wakacje. W kraju, którego atrakcją jest przyroda, deszcz, mgła i chmury zarywające tą pogodę niweczą wszystko. Ale nie przesadzajmy, zostało nam jeszcze parę dni wakacji.

Drabina Troli

Lepsza pogoda i od razu lepsze wakacje i lepsze humory.

Dzisiaj w końcu trafiliśmy do Geiranger i nocujemy na super kempingu przed miasteczkiem. Domek kosztuje 650 NOK, ale za to mamy z niego super widok na fiord. Chętnie zostalibyśmy tu dłużej, ale niestety czas goni.

Fiord Geiranger
Fiord Geiranger

Tutejsze fiordy są wspaniałe – wysokie góry pomiędzy które wdziera się gładka jak lustro tafla wody. Do tego kolor tej wody jest jakże różny od tego, do którego przywykłem – ta tutaj ma kolor intensywnie zielony.

Bardzo trudno stwierdzić, czy fiordy są ładniejsze niż wcześniej widziane Lofoty. W pewnym sensie są one do siebie podobne – połączenie gór i wody. Główna różnica jest w skali. Fiordy są ogromne, majestatyczne, natomiast na Lofotach zarówno woda jak i góry są mniejsze, a jednocześnie bardziej urozmaicone. Fiordy są jak symfonia, Lofoty jak barokowy koncert kameralny.

Zanim jednak trafiliśmy do Geiranger, widzieliśmy sporo innych, nie mniej ciekawych miejsc. Pierwszym była Ściana Trolli (Trollveggen) – największa w Europie pionowa ściana. Niestety zwykli śmiertelnicy mogą ją oglądać tylko z dołu, skąd robi mniejsze wrażenie niż na to zasługuje.

 

Kyllingbru
Kyllingbru

Nieco dalej, jadąc tą samą drogą, jest most kolejowy Kylling (Kyllingbru) i wodospad. Niezwykle urocze miejsce, warto było nadłożyć kilka kilometrów aby tam się znaleźć.

Przejechaliśmy również słynną Drogą Trolli (Trollstigen – Drabina Trolli). Wspina się ona zygzakami po prawie pionowej skale na wysokość 858 m.

Dzisiejszy dzień zaliczamy zdecydowanie do udanych – ładna pogoda, mało jeżdżenia, dużo zwiedzania. tak powinien wyglądać każdy dzień naszych wakacji.

Fiordy

Kolejny udany dzień, który zaczął się od spojrzenia na Geirangerfiord z góry. Aby tego dokonać, wróciliśmy kilka kilometrów tą samą drogą, którą wczoraj przyjechaliśmy. W górze jest platforma widokowa, z której widać fragment fiordu z miasteczkiem Geiranger.

Jeszcze bardziej ekscytująca jest jednak położona na przeciwko, wysoka na 1,500 m Dalsnibba. Na szczyt ten można wyjechać samochodem, uiściwszy oczywiście drobną opłatę. Już sam wyjazd z poziomu morza na 1,500 metrów drogą, która pnie się niezliczonymi serpentynami zapiera dech w piersiach, jednak widok, który roztacza się z góry na fiord leżący 1,500 m niżej jest bajeczny.

Drugą dzisiejszą atrakcją był lodowiec, a właściwe jedno z jego ramion – Brikksdalsbreen. Szliśmy do niego 45 minut w strugach ulewnego deszczu, przemokłem dosłownie do ostatniej nitki, tak, jak mi się to nie zdarzyło od dzieciństwa – kurtka okazała się dużo mniej wodoodporna niż podawał jej producent, a namoknięte spodnie stały się tak ciężkie, że spadały mi do kolan. Warto jednak było, majestat lodowca był niesamowity, a szczególne wrażenie zrobił na mnie jego kolor – biały, wpadający w niebieski.

Jadąc przez góry w pewnym momencie wjechaliśmy w chmurę, tak jak wlatuje w nią samolot. Niezwykłe wrażenie, szczególnie biorąc pod uwagę, że stało się to na wąskiej i krętej drodze. Cóż, niskie chmury oglądamy tutaj już prawie 2 tygodnie.

Dzisiaj nocujemy w Ballastrand nad Sognefjorden. Camping nie jest tak pięknie położony jak ten w Geiranger, ale również jest nad fiordem, a do tego jest tańszy (490 NOK). Zresztą fiord również wydaje się nie dorównywać temu w Geiranger, ale jutro przyjrzymy się mu bliżej.

Zabytki

Powoli kończą się nasze wakacje, a mi zaczyna się robić z tego powodu smutno. Śpimy w Beitostolen, w okolicach parku Jotunheim, który zamierzamy odwiedzić jutro. Domek jest bardzo przytulny, kosztuje 550 NOK.

Dzisiaj rano przeprawiliśmy się na południowy brzeg Sognefiorden. Sam fiord jest dużo brzydszy od Geirangerfjorde, aczkolwiek w okolicach Aurland prawie dorównuje mu urodą.

Pierwszą odwiedzoną miejscowością był Vik z kościołem słupowym (stavkirke) z XII w. Później minęliśmy Flam, skąd wyrusza słynna górska kolejka. Niestety, brak czasu nie pozwolił na skorzystanie z przejażdżki.

Następny był Aurland, skąd pojechaliśmy górską drogą Aurlandsvangen. Kilka kilometrów od miasteczka, jadąc tą drogą jest górujący nad Aurland punkt widokowy z niesamowitą panoramą fiordu, porównywalną z wczorajszą Dalsnibbą. Później droga wiedzie przez surowe, wysokogórskie okolice.

 

Kościół słupowy
Kościół słupowy

Kolejny, bardzo słynny zresztą kościół słupowy widzieliśmy w Burgund. Miejsce to zresztą, a właściwe wysoka opłata związana z wejściem do tego kościółka – ok. 80 zł w przeliczeniu na naszą walutę, za osobę – nasunęło mi trochę przemyśleń związanych z podejściem Norwegów do turystów. Miałem wrażenie, że oni znakomicie zdają sobie sprawę z atrakcyjności turystycznej swego kraju i bezwstydnie to wykorzystują. Jednak w inny sposób niż Grecy, Hiszpanie czy Włosi, którzy o turystów zabiegają i o nich dbają. Norwedzy nie potrzebują turystów, poradzą sobie bez nich. Nie ma tam wielkich hoteli, jakie spotyka się na Południu. w ogóle infrastruktura turystyczna jest bardzo, powiedzmy, subtelna. Więc jeśli już jacyś turyści zdecydują się do nich przyjechać, deptać ich śliczne góry i płoszyć ich włochate renifery, to niech za to zapłacą odpowiednie, horrendalne opłaty. Norwedzy do tego deptania nie przyłożą ręki, co więcej utrudnią inwazję turystów nie budując dróg i pobierając co rusz różne haracze. Na pierwszy rzut oka jest to wkurzające, ale później zauważa się, że to ma sens. Norwedzy traktują swoją przyrodę jako bogactwo naturalne, nie eksploatując go nadmiernie i utrzymując system w równowadze. Dlatego ta przyroda będzie wieczna, a ci, którzy mimo wszystko zdecydują się tu przyjechać, zaznają spokoju i harmonii z naturą jak chyba nigdzie indziej w Europie. A jak się nie podoba, zawsze można pojechać na Ibizę, czy do Chorwacji.

Ostatni dzień wakacji

Wakacje się skończyły. dzisiaj jeszcze zaglądnęliśmy do parku narodowego Joutenheim i pojechaliśmy w kierunku Sztokholmu. Podróż upłynęła mi głównie na przeklinaniu norweskich dróg, a później na chwaleniu szwedzkich. Do tego nawigacja, która do tej pory spisywała się znakomicie zaplanowała drogę przez Oslo, w którym w korkach straciliśmy godzinę. Ale skąd biedaczka mogła wiedzieć, że w Norwegii autostrada oznacza drogę o standardzie drogi wiejskiej w innych krajach, najczęściej jednopasmową, z ograniczeniem prędkości do 80, rzadziej 90, prawie zawsze płatną? Na domiar złego, od przejeżdżającej z naprzeciwka ciężarówki oberwałem kamieniem w szybę. Za jej wymianę, oraz za oponę i kołpak, które zniszczyłem na Drabinie Trolli, Avis pewnie sobie słono policzy. Poskąpiłem i nie wykupiłem pełnego ubezpieczenia, ponieważ do tej pory, zawsze gdy to ubezpieczenie wykupywałem, nigdy nic się nie stało. Teraz się stało, mam nauczkę na przyszłość.

Jakoś dotarliśmy do Nykoping, przejechawszy po Skandynawii 6,500 km. Śpimy w Ibisie 5 km od lotniska, za 675 SEK ze śniadaniem. Jutro o 12. odlatujemy do Gdańska, a potem pociągiem do Krakowa.

Będziemy miło wspominać te wakacje. Poznaliśmy fascynujący kraj i mimo, iż czasami dawał się on nam mocno we znaki, na pewno tutaj wrócimy. Jednak na pewno bez samochodu, ograniczając nasz pobyt tylko do Lofotów i fiordów.