Archiwa tagu: Norwegia

Ostatni dzień wakacji

Wakacje się skończyły. dzisiaj jeszcze zaglądnęliśmy do parku narodowego Joutenheim i pojechaliśmy w kierunku Sztokholmu. Podróż upłynęła mi głównie na przeklinaniu norweskich dróg, a później na chwaleniu szwedzkich. Do tego nawigacja, która do tej pory spisywała się znakomicie zaplanowała drogę przez Oslo, w którym w korkach straciliśmy godzinę. Ale skąd biedaczka mogła wiedzieć, że w Norwegii autostrada oznacza drogę o standardzie drogi wiejskiej w innych krajach, najczęściej jednopasmową, z ograniczeniem prędkości do 80, rzadziej 90, prawie zawsze płatną? Na domiar złego, od przejeżdżającej z naprzeciwka ciężarówki oberwałem kamieniem w szybę. Za jej wymianę, oraz za oponę i kołpak, które zniszczyłem na Drabinie Trolli, Avis pewnie sobie słono policzy. Poskąpiłem i nie wykupiłem pełnego ubezpieczenia, ponieważ do tej pory, zawsze gdy to ubezpieczenie wykupywałem, nigdy nic się nie stało. Teraz się stało, mam nauczkę na przyszłość.

Jakoś dotarliśmy do Nykoping, przejechawszy po Skandynawii 6,500 km. Śpimy w Ibisie 5 km od lotniska, za 675 SEK ze śniadaniem. Jutro o 12. odlatujemy do Gdańska, a potem pociągiem do Krakowa.

Będziemy miło wspominać te wakacje. Poznaliśmy fascynujący kraj i mimo, iż czasami dawał się on nam mocno we znaki, na pewno tutaj wrócimy. Jednak na pewno bez samochodu, ograniczając nasz pobyt tylko do Lofotów i fiordów.

Zabytki

Powoli kończą się nasze wakacje, a mi zaczyna się robić z tego powodu smutno. Śpimy w Beitostolen, w okolicach parku Jotunheim, który zamierzamy odwiedzić jutro. Domek jest bardzo przytulny, kosztuje 550 NOK.

Dzisiaj rano przeprawiliśmy się na południowy brzeg Sognefiorden. Sam fiord jest dużo brzydszy od Geirangerfjorde, aczkolwiek w okolicach Aurland prawie dorównuje mu urodą.

Pierwszą odwiedzoną miejscowością był Vik z kościołem słupowym (stavkirke) z XII w. Później minęliśmy Flam, skąd wyrusza słynna górska kolejka. Niestety, brak czasu nie pozwolił na skorzystanie z przejażdżki.

Następny był Aurland, skąd pojechaliśmy górską drogą Aurlandsvangen. Kilka kilometrów od miasteczka, jadąc tą drogą jest górujący nad Aurland punkt widokowy z niesamowitą panoramą fiordu, porównywalną z wczorajszą Dalsnibbą. Później droga wiedzie przez surowe, wysokogórskie okolice.

 

Kościół słupowy
Kościół słupowy

Kolejny, bardzo słynny zresztą kościół słupowy widzieliśmy w Burgund. Miejsce to zresztą, a właściwe wysoka opłata związana z wejściem do tego kościółka – ok. 80 zł w przeliczeniu na naszą walutę, za osobę – nasunęło mi trochę przemyśleń związanych z podejściem Norwegów do turystów. Miałem wrażenie, że oni znakomicie zdają sobie sprawę z atrakcyjności turystycznej swego kraju i bezwstydnie to wykorzystują. Jednak w inny sposób niż Grecy, Hiszpanie czy Włosi, którzy o turystów zabiegają i o nich dbają. Norwedzy nie potrzebują turystów, poradzą sobie bez nich. Nie ma tam wielkich hoteli, jakie spotyka się na Południu. w ogóle infrastruktura turystyczna jest bardzo, powiedzmy, subtelna. Więc jeśli już jacyś turyści zdecydują się do nich przyjechać, deptać ich śliczne góry i płoszyć ich włochate renifery, to niech za to zapłacą odpowiednie, horrendalne opłaty. Norwedzy do tego deptania nie przyłożą ręki, co więcej utrudnią inwazję turystów nie budując dróg i pobierając co rusz różne haracze. Na pierwszy rzut oka jest to wkurzające, ale później zauważa się, że to ma sens. Norwedzy traktują swoją przyrodę jako bogactwo naturalne, nie eksploatując go nadmiernie i utrzymując system w równowadze. Dlatego ta przyroda będzie wieczna, a ci, którzy mimo wszystko zdecydują się tu przyjechać, zaznają spokoju i harmonii z naturą jak chyba nigdzie indziej w Europie. A jak się nie podoba, zawsze można pojechać na Ibizę, czy do Chorwacji.

Fiordy

Kolejny udany dzień, który zaczął się od spojrzenia na Geirangerfiord z góry. Aby tego dokonać, wróciliśmy kilka kilometrów tą samą drogą, którą wczoraj przyjechaliśmy. W górze jest platforma widokowa, z której widać fragment fiordu z miasteczkiem Geiranger.

Jeszcze bardziej ekscytująca jest jednak położona na przeciwko, wysoka na 1,500 m Dalsnibba. Na szczyt ten można wyjechać samochodem, uiściwszy oczywiście drobną opłatę. Już sam wyjazd z poziomu morza na 1,500 metrów drogą, która pnie się niezliczonymi serpentynami zapiera dech w piersiach, jednak widok, który roztacza się z góry na fiord leżący 1,500 m niżej jest bajeczny.

Drugą dzisiejszą atrakcją był lodowiec, a właściwe jedno z jego ramion – Brikksdalsbreen. Szliśmy do niego 45 minut w strugach ulewnego deszczu, przemokłem dosłownie do ostatniej nitki, tak, jak mi się to nie zdarzyło od dzieciństwa – kurtka okazała się dużo mniej wodoodporna niż podawał jej producent, a namoknięte spodnie stały się tak ciężkie, że spadały mi do kolan. Warto jednak było, majestat lodowca był niesamowity, a szczególne wrażenie zrobił na mnie jego kolor – biały, wpadający w niebieski.

Jadąc przez góry w pewnym momencie wjechaliśmy w chmurę, tak jak wlatuje w nią samolot. Niezwykłe wrażenie, szczególnie biorąc pod uwagę, że stało się to na wąskiej i krętej drodze. Cóż, niskie chmury oglądamy tutaj już prawie 2 tygodnie.

Dzisiaj nocujemy w Ballastrand nad Sognefjorden. Camping nie jest tak pięknie położony jak ten w Geiranger, ale również jest nad fiordem, a do tego jest tańszy (490 NOK). Zresztą fiord również wydaje się nie dorównywać temu w Geiranger, ale jutro przyjrzymy się mu bliżej.

Drabina Troli

Lepsza pogoda i od razu lepsze wakacje i lepsze humory.

Dzisiaj w końcu trafiliśmy do Geiranger i nocujemy na super kempingu przed miasteczkiem. Domek kosztuje 650 NOK, ale za to mamy z niego super widok na fiord. Chętnie zostalibyśmy tu dłużej, ale niestety czas goni.

Fiord Geiranger
Fiord Geiranger

Tutejsze fiordy są wspaniałe – wysokie góry pomiędzy które wdziera się gładka jak lustro tafla wody. Do tego kolor tej wody jest jakże różny od tego, do którego przywykłem – ta tutaj ma kolor intensywnie zielony.

Bardzo trudno stwierdzić, czy fiordy są ładniejsze niż wcześniej widziane Lofoty. W pewnym sensie są one do siebie podobne – połączenie gór i wody. Główna różnica jest w skali. Fiordy są ogromne, majestatyczne, natomiast na Lofotach zarówno woda jak i góry są mniejsze, a jednocześnie bardziej urozmaicone. Fiordy są jak symfonia, Lofoty jak barokowy koncert kameralny.

Zanim jednak trafiliśmy do Geiranger, widzieliśmy sporo innych, nie mniej ciekawych miejsc. Pierwszym była Ściana Trolli (Trollveggen) – największa w Europie pionowa ściana. Niestety zwykli śmiertelnicy mogą ją oglądać tylko z dołu, skąd robi mniejsze wrażenie niż na to zasługuje.

 

Kyllingbru
Kyllingbru

Nieco dalej, jadąc tą samą drogą, jest most kolejowy Kylling (Kyllingbru) i wodospad. Niezwykle urocze miejsce, warto było nadłożyć kilka kilometrów aby tam się znaleźć.

Przejechaliśmy również słynną Drogą Trolli (Trollstigen – Drabina Trolli). Wspina się ona zygzakami po prawie pionowej skale na wysokość 858 m.

Dzisiejszy dzień zaliczamy zdecydowanie do udanych – ładna pogoda, mało jeżdżenia, dużo zwiedzania. tak powinien wyglądać każdy dzień naszych wakacji.

Norweskie drogi

Nigdy więcej samochodem do Norwegii! Jazda po tym kraju to koszmar, gorzej jest chyba tylko w Polsce. Wąskie i kręte drogi, brak autostrad oraz ograniczenia prędkości do 80 km / h poza miastem, a przy tym ogromne odległości czynią ten kraj praktycznie nieprzejezdny. Mały ruch niewiele pomaga, gdy godzinami jedzie się za kamperem czy samochodem z przyczepą. W ten sposób dzisiaj, zamiast planowanego Geiranger trafiliśmy do hotelu w Batnfjordsøra, 50 km od Molde, ok. 150 km od Geiranger.

Po drodze zwiedziliśmy urocze Trondheim, gdzie widzieliśmy katedrę i fajne muzeum przy niej. Niestety, na fiordach znowu przywitał nas deszcz i chmury. Jak do tej pory codziennie mieliśmy większy lub mniejszy deszcz i wygląda na to, że pogoda mocno zepsuła nam wakacje. W kraju, którego atrakcją jest przyroda, deszcz, mgła i chmury zarywające tą pogodę niweczą wszystko. Ale nie przesadzajmy, zostało nam jeszcze parę dni wakacji.

White water

Znowu przekroczyliśmy koło podbiegunowe, tym razem w drodze na południe. Śpimy 50 km na południe od Mo i Rana, w hotelu za 690 NOK.

Rano na Lofotach znowu pogorszyła się pogoda. Na szczęście udało się nam wykorzystać chwile dobrej pogody i wyjechaliśmy z Lofotów zadowoleni, z nadzieją na powrót w przyszłości.

Do Moskenes, skąd odpływa prom do Bodo przyjechaliśmy 3 godziny wcześniej. Na nasze szczęście, ponieważ kolejka była już spora, mimo, że sezon miał zacząć się dopiero wkrótce. Na przyszłość trzeba będzie rezerwować bilet – dzień wcześniej do godz. 15., w piątek na weekend i poniedziałek. Prom kosztował 661 NOK (samochód z kierowcą i pasażerem).

Rejs do Bodo był spokojny i trwał niespełna 3.5 godziny. Natomiast pierwsze 50 km drogi w stronę Trondheim było ciężkie z powodu dużego ruchu i ograniczeń prędkości. Za to później było super – pusta droga ograniczenia prędkości do 80 – 90 km / h pozwoliły nam przejechać do wieczora jakieś 300 km.

Krajobraz był bardzo urozmaicony. Nuda w okolicach Bodo, górzyste lasy przed i za kołem podbiegunowym (kiedyś warto by się było tutaj zatrzymać), prawdziwa arktyczna wyżyna w okolicach koła podbiegunowego i piękne fiordy koło Mo i Rana. Ogromne wrażenie zrobiło na nas miejsce, gdzie jedna górska rzeka wpadała do drugiej. Obie grzmiały wodą z topniejącego w górach śniegu, a ich połączenie tworzyło żywioł niesamowity, prawdziwą white water.

Pogoda nieco lepsza niż na Lofotach, mgła nad wodą i chmury, z których czasem wychodziło słońce.
Na jutro planujemy Trondheim, Molde, “Drogę Trolli”. Jak wszystko pójdzie dobrze, będziemy spać w Geiranger.

Lofoty

Nareszcie. Dzisiaj pogoda się poprawiła, rano popadał jeszcze lekki deszcz, ale po południu wyszło nawet słońce.

Korzystając z okazji przejechaliśmy się po południowej części Lofotów robiąc trochę zdjęć. Słońce zmienia świat i miejsca, które do tej pory wydawały się nam nieciekawe, w słońcu pokazały swój urok. Nam również polepszył się humor i w dobrym nastroju, choć z żalem opuścimy jutro Lofoty.

Lofoty

Jest tak jak wczoraj tylko bardziej. Bardziej leje, bardziej wieje i jest bardziej zimno.

Nie mogąc wytrzymać dłużej siedząc w miejscu, pojechaliśmy do muzeum Wikingów w Borg. Fajne miejsce, mimo, że z powodu huraganowego wiatru, który zacinał w oczy deszczem i drobinkami lodu nie udało się nam zobaczyć części ekspozycji na wolnym powietrzu, w tym statku Wikingów. Trudno, mam nadzieję, że kiedyś tu wrócimy.

Lofoty

Wczoraj pogoda była i tak dobra. Od rana mocno pada i wieje silny wiatr. Siedziby w domu i smętnie patrzymy przez okno na szare niebo. Planujemy dalszą podróż mając nadzieję na polepszenie pogody.

Postanowiliśmy nie odpuszczać i, jeśli pogoda się nie poprawi wcześniej, zostać tu do niedzieli, zamiast planowanego wcześniej piątku.