Archiwa tagu: Meksyk

Galeria: Meksyk

México D. F.

Wcześnie rano wyjechaliśmy z Guadalajary i pojechaliśmy do Meksyku. Chcieliśmy na koniec oglądnąć tam jeszcze park Xochimilco, po którym kanałami pływają gondole. Niestety, podróż metrem przez całe miasto trwała 2 godziny, a potem czekał nas jeszcze daleki spacer. Na końcu okazało się, że po parku można pływać tylko łódką, na co nie mieliśmy już niestety czasu. Źli i zmęczeni wróciliśmy do centrum. Na pocieszenie pojechaliśmy do restauracji, aby zjeść ostatnio dobry obiad w Meksyku. Wybraliśmy Fonda el Refugio, gdzie miały być escamoles (larwy mrówek). Niestety, okazało się, że są one dostępne tylko we wrześniu, więc musiałem obejść się ze smakiem. Natomiast inne jedzenie było bardzo dobre, jadłem m. in. bardzo dobrego kaktusa. Na ścianie tej restauracji wisiał portret Salmy Hayek, która tutaj kiedyś jadła. Może nawet siedziałem przy tym samym stoliku co ona?

Tequila

Większość spytanych osób, a już na pewno 100% spytanych mężczyzn, na pytanie z czym im się kojarzy Meksyk odpowie bez wahania, że z tequilą. Dlatego, jak tylko trafiła się okazja, pojechaliśmy do mekki smakoszy wódki z agawy, miasteczka Tequila położonego godzinę jazdy autobusem od Guadalajary. Jadąc tam widzieliśmy plantacje agawy, z której wytwarza się słynny napój.

Tequila
Tequila

Sama miejscowość jest bardzo ładna, wygląda jak typowe meksykańskie miasteczko. Kolorowe domy, mężczyźni chodzący w kapeluszach i to, co czyni to miasto słynnym na cały świat – fabryki tequili. Zwiedziliśmy słynną gorzelnię José Cuervo, gdzie zobaczyliśmy, jak wygląda proces produkcji tego napoju. Fajna sprawa stać w miejscu, gdzie w beczkach jest przechowywanych milion litrów tego napoju. Przy okazji dowiedziałem się sporo o gatunkach i sposobie picia tequili. Oczywiście sposób z limonka i solą jest wynalazkiem gringo, żaden szanujący się Meksykanin tak tego nie pije. Tequila powinna być pita podobnie jak nasza wódka, ale nie schłodzona, tak, aby można było wyczuć jej aromat i smak. Bo dobra tequila ma smak i aromat. Nie mogłem sobie odmówić uczestniczenia w profesjonalnej degustacji tequili. Degustację prowadziła pracownica José Cuervo (fajną ma pracę). Tequila, w zależności od czasu leżakowania, dzieli się na zwykłą (białą), leżakującą 15 dni w beczkach, reposado (leżakująca 3-9 miesięcy) i añejo, która leżakuje 12 miesięcy. Im trunek dłużej leżakuje, tym ma łagodniejszy smak i zapach oraz nabiera złotego koloru. W czasie degustacji postawiono przed nami 3 kieliszki z tequilą – od zupełnie przeźroczystej po ciemno złotą – po kolei była to tequila biała, reposado i añejo. Różnica w smaku była kolosalna. Ta biała była paląca, reposado była dużo łagodniejsza, a añejo była wspaniała. Można ją łatwo rozpoznać rozprowadzając ją po ściankach kieliszka. Jest tak gęsta, że ściekając po ściance tworzy charakterystyczne zacieki, tak zwane łzy. Kupując tequile, trzeba zwracać również uwagę na napis 100% agave, ponieważ tylko on gwarantuje, że pochodzi ona tylko z agawy. W przeciwnym wypadku udział agawy może być nawet tylko 51%. Wszystkie te zasady są opisane w odpowiednich przepisach i kontrolowane przez komisję ds. produkcji tequili.

Guadalajara

Nocna podróż autobusem do Guadalajary była bardzo luksusowa, siedzenie przypominały raczej te z lotniczej klasy business niż autobusowe. Gdyby nie film, którym kierowca katował nas przez pierwsze dwie godziny, jazdy byłoby super.

Guadalajara, kamieniczki w Tlaquepaque
Guadalajara, kamieniczki w Tlaquepaque

Guadalajara jest pierwszym dużym miastem, które widziałem od 2 tygodni. Różni się ono jednak mocno od stolicy, jest mniej kosmopolityczne, wydaje się żyć spokojniejszym życiem. Mieszkamy w hotelu w samym centrum, skąd można zwiedzać miasto na piechotę. Samo centrum jest średnio ciekawe, katedra, parę placów, ale nie dla zabytków tu przyjechaliśmy. Guadalajara do ojczyzna mariachis i tequili. Tequile będziemy poznawać jutro, dzisiaj skupiliśmy się na mariachis. Słynne miejsce, gdzie oni koncertują – Plaza de Mariachis – jest bardzo niepozorna, widzieliśmy tak kilku z nich strojących swoje instrumenty. Ożywa ona wieczorami, ale wtedy jest tam podobno niebezpiecznie, więc postanowiliśmy nie szukać guza i zobaczyć ich występ w restauracji Casa Bariachi, gdzie codziennie oni występują. Pierwszy raz byłem świadkiem takiego koncertu, była to typowa muzyka, w Polsce nazywana biesiadną. Zresztą to jest istota mariachis, grają oni do kotleta (a właściwie do tortilli), na weselach etc. Nie podoba mi się taka muzyka, natomiast pokaz był bardzo interesujący. Muzycy byli odpowiednio ubrani, grali muzykę, która jest symbolem Meksyku. W czasie koncertu sprzedali nam dwie płyty z ich “hitami”, będzie na pamiątkę. Bardzo się cieszę, że zdecydowaliśmy się zmienić plany i przyjechać tutaj. Teraz już wiem, że wizyta w Meksyku, bez poznania kultury mariachis byłaby niepełna.

Dzisiaj byliśmy również w Tlaquepaque, uroczej dzielnicy Guadalajary, pełnej małych uliczek, galerii i kawiarni. Super atmosfera, bardzo dobre miejsce na odpoczynek przy kawie i margaricie.

Chichén Itzá

Ta zmiana planów sporo nas kosztowała – za zmianę lotu zapłaciliśmy niewiele mniej, niż za nowy bilet. Mam nadzieję, że Guadalajara będzie tego warta.

Dzisiaj rano zwiedzaliśmy ruiny Chichén Itzá. Fajne i bardzo dobrze odrestaurowane ruiny. Może z tego względu, w przeciwieństwie do innych widzianych do tej pory, nie można się na nie wspinać. Trochę szkoda, już się przyzwyczaiłem, że mogę wchodzić na zabytki. W mojej opinii ruiny te nie dorównują Tikal, ale z Palenque już mogę konkurować.

Dobrze, że nocowaliśmy blisko ruin i przyszliśmy zaraz po ich otwarciu. Dwie godziny później przyjechały już autobusy z wycieczkami z całego Jukatanu i ruiny zaroiły się od turystów. Ale my wtedy już zbieraliśmy się do wyjścia.

Do Cancún pojechaliśmy autobusem, a stamtąd polecieliśmy do Meksyku samolotem. Jeszcze w Cancún na lotnisku kupiłem przez telefon bilet na nocny autobus z Meksyku do Guadalajary.

Karaiby

Kilka dni temu, pewna Meksykanka odradzała mi wyjazd na Jukatan, twierdząc, że to jest Gringoland. Miała niestety rację. Jeśli ktoś swoją podróż do Meksyku ograniczył do Jukatanu, to nie ma pojęcia czym jest Meksyk.

Uciekliśmy z Karaibów. Tam było beznadziejnie. Rano okazało się, że mieszkaliśmy w niekończącym się ciągu domków, jeden koło drugiego. Nasz i tak był jeden z lepszych, wychodził bezpośrednio na plażę, do morza mieliśmy 20 metrów. Co z tego, skoro przed naszym domkiem była ścieżka, która prowadziła do następnych domków i co chwila ktoś tamtędy przechodził. Nie było mowy o otwarciu domku, tak jak było to nad Oceanem Spokojnym, tutaj była duża kłódka, na którą zamykało się drzwi. Wyszliśmy na plażę, licząc na to, że uda nam się znaleźć jakiś inny, lepszy domek. Ale żaden nie był nawet porównywalny z tym z San Augustinillo. Do tego plaża w Tulum jest zupełnie przeciętna, daleko od moich wyobrażeń o Karaibach, pełna ludzi, wąska i brudna. W domku co chwilę nie było wody, a ciepłej nie było w ogóle, moskitiery były pełne dziur, a łóżka małe. Nie było światła w łazience, a główne wyłączało się przekręcając żarówkę. A to wszystko za 1,100 pesos! Trudno nie było odnieść wrażenia, że miejscowość ta powstała po to, aby naciągać gringos. Na śniadanie dostaliśmy niedobrą sałatkę owocową i, po raz pierwszy w Meksyku, sok pomarańczowy z kartonu, zamiast świeżo wyciskanego, “bo nie mieli”. I to wszystko w Papaya Playa, podobno jednych z najlepszych cabañas w Tulum. Wolałem nie sprawdzać, jak było w tych gorszych. Musiałbym być nienormalny, aby tam zostać. Byłem tak zawiedziony, że nie miałem nawet ochoty robić żadnych zdjęć.

Zdecydowaliśmy się zupełnie zmienić swoje plany. Zadzwoniłem i zmieniłem rezerwację lotu z Cancun do stolicy z piątku na wtorek. Dzisiaj przyjechaliśmy do Chichén Itzá, rano zwiedzimy ruiny, wieczorem polecimy do miasta Meksyk, a stamtąd pojedziemy do Guadalajary.

Tulum nauczyło mnie, jak ważny jest wybór noclegu nad morzem. Nie jestem zwolennikiem spędzania całych wakacji na plaży, zanudziłbym się po dwóch dniach, ale fajnie jest zrobić sobie małą przerwę w intensywnym zwiedzaniu. Nasz domek w San Augustinillo pokazał nam, jak może wyglądać nocleg nad morzem i teraz ciężko będzie trzymać się tego standardu. Na przyszłość na pewno będę bardzo skrupulatnie sprawdzał każdy nocleg nad morzem. O ile miejsce noclegu w mieście nie ma specjalnego znaczenia, to wybór właściwej plaży i domku na niej jest bardzo istotny.

Powrót do Meksyku

To była koszmarna podróż. Droga z Flores do Chatumal na granicy Meksyku zajęła nam 10 godzin, które do tego spędziliśmy w starym, rozklekotanym autobusie. Po drodze minęliśmy Belize, kraj zupełnie inny niż Meksyk czy Gwatemala. To karaibskie państwo, w którym mieszkają potomkowie piratów i czarnoskórych niewolników, nie wydało się nam jednak wystarczająco ciekawe, aby poświęcić mu dzień wakacji. Podobno jest to bardzo atrakcyjne miejsce dla wielbicieli nurkowania – to tutaj znajduje się słynna Blue Hole i rafa koralowa. Na razie jednak nie nurkuję, chociaż parę razy mnie to kusiło, więc Belize sobie tym razem darowałem.

Z Chatumal pojechaliśmy, tym razem już wygodnym autobusem do Tulum nad Morzem Karaibskim. Chcemy tu odpocząć kilka dni przed powrotem do Polski. Wynajęliśmy domek na plaży, który niestety nie dorównuje temu z San Augustinillo. A do tego jest dwa razy droższy. Jedzenie w restauracji było niedobre i dużo droższe niż gdzie indziej w Meksyku. Po raz pierwszy dostałem też tutaj piwo z wsadzoną limonką do środka – już teraz wiem, skąd się wziął ten sposób – z Jukatanu, nie z Meksyku.

Poszedłem spać z lekkim niepokojem, nie podobało mi się tutaj. Nawet morze szumiało bardzo mizernie, zupełnie inaczej niż ocean. Zobaczymy rano, za dnia.

Palenque

Dzisiaj zwiedzaliśmy Palenque, najfajniejsze ruiny, jakie do tej pory widziałem. O ich atrakcyjności w moich oczach decyduje nie tyle ich ogrom i piękno, co ich położenie w samym centrum dżungli. Właśnie ta część nieodrestaurowana, porośnięta roślinnością, podobała mi się najbardziej. Zresztą całość robi ogromne wrażenie, zwłaszcza jeśli się pamięta, że zostało wybudowane 2000 lat temu, bez użycia narzędzi metalowych, zwierząt jucznych, a nawet koła.

Droga z El Panchán do ruin liczy 3 km, ale łatwo można ją pokonać jeżdżącym co kilka minut busem. Sam teren ruin jest podzielony jakby na 2 części – jedna, z Templo de las Inscripciones (Świątynią Inskrypcji) jest bardziej odrestaurowana – z ruin usunięto rośliny, wyrównano trawnik. Druga część, leżąca w dżungli, gęsto zarośnięta roślinnością, pozwala zobaczyć ruiny w taki sposób, w jaki widzieli je ich badacze w XIX w. Wśród historii z tymi ruinami związanych jedna z ciekawszych dotyczy ekscentrycznego hrabiego de Waldeck, który będąc w wieku 60 lat przez dwa lata mieszkał na szczycie jednej z piramid, która teraz zresztą nosi nazwę Templo de Conde (Świątynia Hrabiego). Po powrocie do Europy napisał książkę na temat Palenque ilustrując ją fałszywymi ilustracjami. Wzbudził tym ogromne zainteresowanie, wielu uważało Palenque za ruiny zaginionej Atlantydy.

W dżungli

Po dwóch zimnych dniach w górach znowu cieszymy się słońcem i ciepłem. Przybyliśmy do Palenque, podobno najfajniejszych ruin w Meksyku, zobaczymy jutro.

Ponieważ samo Palenque jest mało ciekawym miasteczkiem, nocujemy w El Panchán, małej osadzie w dżungli, przy drodze z Palenque do ruin. Jest tutaj dużo domków o zupełnie przyzwoitym standardzie (siatki na komary w oknach zamiast szyb, łazienka z ciepłą wodą), a do tego w dobrych cenach – płacimy 240 pesos za dobę. Miejsce jest naprawdę super, prawdziwa dżungla z

Palenque, małpa
Palenque, małpa

egzotycznymi roślinami i zwierzętami. Zrobiła ona na mnie ogromne wrażenie, to coś zupełne innego niż las, jaki znałem do tej pory. Nie chodzi tylko o różnice w roślinności, co o jej ogromną różnorodność. W lesie strefy umiarkowanej w jednym miejscu spotkać można kilka, kilkanaście gatunków roślin. Tutaj w jednym miejscu są ich dziesiątki, jeśli nie setki. Jedne rosną na drugich, przeplatają się, sąsiadują ze sobą. Różnorodność biologiczna i gęstość roślinności jest cechą, która wydaje mi się najbardziej charakterystyczną. Jestem tutaj kilka godzin, a widziałem już rodzinę małp, kolibra, mnóstwo kolorowych kwiatów i motyli. A tak naprawdę, to jest tylko namiastka dżungli, nie mogę doczekać się tej prawdziwej.

Domki rozłożone są na wystarczająco dużej powierzchni wśród drzew, aby nie czuło się tłoku. Na miejscu są też małe restauracje i agencje turystyczne, które oferują różny transport lub wycieczki. Nie musimy więc jechać do samego Palenque aby zarezerwować sobie transport do Gwatemali. Niestety, to wszystko ma również swoje złe strony. Panuje tutaj trochę atmosfera kurortu turystycznego, od której do tej pory zawsze udało się nam uciec. Teraz, zamiast słyszeć odgłosy lasu, słyszę jakieś żałosne fałsze zespołu grającego nieopodal. Szkoda, tego typu atrakcje mam w domu, tutaj przyjechałem zupełnie w innym celu. Nie mam pojęcia, dlaczego gospodarze wyobrażają sobie, że występy amatorskich zespołów to to, na co czekają przyjeżdżający tu ludzie. No trudno, i tak nie ma lepszego miejsca w drodze do Palenque, jakoś te dwie noce przetrzymam.