Dzisiaj zwiedzaliśmy Palenque, najfajniejsze ruiny, jakie do tej pory widziałem. O ich atrakcyjności w moich oczach decyduje nie tyle ich ogrom i piękno, co ich położenie w samym centrum dżungli. Właśnie ta część nieodrestaurowana, porośnięta roślinnością, podobała mi się najbardziej. Zresztą całość robi ogromne wrażenie, zwłaszcza jeśli się pamięta, że zostało wybudowane 2000 lat temu, bez użycia narzędzi metalowych, zwierząt jucznych, a nawet koła.
Droga z El Panchán do ruin liczy 3 km, ale łatwo można ją pokonać jeżdżącym co kilka minut busem. Sam teren ruin jest podzielony jakby na 2 części – jedna, z Templo de las Inscripciones (Świątynią Inskrypcji) jest bardziej odrestaurowana – z ruin usunięto rośliny, wyrównano trawnik. Druga część, leżąca w dżungli, gęsto zarośnięta roślinnością, pozwala zobaczyć ruiny w taki sposób, w jaki widzieli je ich badacze w XIX w. Wśród historii z tymi ruinami związanych jedna z ciekawszych dotyczy ekscentrycznego hrabiego de Waldeck, który będąc w wieku 60 lat przez dwa lata mieszkał na szczycie jednej z piramid, która teraz zresztą nosi nazwę Templo de Conde (Świątynia Hrabiego). Po powrocie do Europy napisał książkę na temat Palenque ilustrując ją fałszywymi ilustracjami. Wzbudził tym ogromne zainteresowanie, wielu uważało Palenque za ruiny zaginionej Atlantydy.