Opad szczeny – to chyba najlepiej oddaje moje pierwsze wrażenie gdy usłyszałem, a chwilę później zobaczyłem wodospady Iguazú. Nigdy w życiu dzieło Natury nie wywarło na mnie takiego wrażenia. Bardzo trudno to wyrazić słowami, zdjęcia również nie oddają piękna i potęgi tego żywiołu.
O wyjątkowości tego miejsca w dużej mierze przesądza jego położenie, wśród tropikalnego lasu na granicy Argentyny i Brazylii. Ma szerokość 2.5 km i spływa 275 wodospadami 80 m w dół, jest więc dużo większy niż Niagara. Z daleka jest bajkowo piękny, gdy spływa majestatycznie wieloma strumieniami, wśród zieleni, ptaków i kolorowych motyli, tworząc tęczę spinającą oba brzegi. Z bliska, gdy słychać jego huk i widać kotłujące się masy wody jest równie straszny co fascynujący. Widok z bliska ogromnych, przewalających się mas wody jest hipnotyzujący, pozostawia niezatarte wrażenia.
Większa część wodospadu jest po stronie argentyńskiej, ale to od strony brazylijskiej najlepiej rozpocząć oglądanie, ponieważ tam widzimy wodospad z większej odległości, z pewnej perspektywy dającej lepsze pojęcie o jego wielkości. Z Puerto Iguazú, argentyńskiej miejscowości położonej w pobliżu wodospadu do brazylijskiej części jeżdżą autobusy, ale my, ponieważ przyjechaliśmy dość późno do miasta, zdecydowaliśmy się na szybszą i łatwiejszą formę transportu. Taksówka w obie strony kosztuje 200 pesos, podróż trwa jakieś 20 minut, trzeba zabrać paszport, ale najczęściej nikt go nie sprawdza na granicy. W kasie parku narodowego można płacić również w pesos, wejście kosztuje 40 reali za osobę. Kierowca czeka na miejscu, a my mamy czas na zwiedzanie. Wystarczy godzina, ale warto poświęcić nieco więcej czasu, aby przejść spokojnie całą trasę. Chociaż dd strony brazylijskiej wodospady widzimy z daleka, na samym końcu ścieżki zbliżając się do niego na tyle, że można poczuć na sobie rozpryskujące się krople wody.
Dużo więcej czasu należy poświęcić na stronę argentyńską wodospadu, właściwie to spokojnie można tam spędzić cały dzień. Bilet kosztuje 130 pesos, jeśli chcemy wrócić na następny dzień, warto po wyjściu potwierdzić go w kasie, aby dostać zniżkę na następne wejście. Nad argentyńskim wodospadem są 3 trasy. Górna (circuito superior), w czasie której widzimy wodospady z góry, znad ich krawędzi. Dolna (circuito inferior), dużo dłuższa, połączona łodzią z wyspą, w czasie której widzimy wodospady zarówno z pewnej perspektywy jak i mamy okazję podejść do nich tak blisko, by być zmoczonym przez wodę. Trzecią trasą jest Garganta del Diablo, gdzie możemy prawie dotknąć najbardziej spektakularnego fragmentu wodospadu, gdzie woda kotłuje się, kipi, skąd unosi się i opada na zwiedzających chmurą wodnego pyłu, obserwować z bliska potężny żywioł – to miejsce robi największe wrażenie. I właśnie w tej kolejności najlepiej moim zdaniem oglądać Iguazú.
My wróciliśmy jeszcze na następny dzień, aby przejść Sendero Macuco – kilkukilometrową ścieżkę przez las. Liczyliśmy na spotkanie z jakimiś zwierzętami, ale niestety nie poszczęściło się nam. Nie wiem, czy mieliśmy pecha, czy wszystkie zwierzęta wystraszył nieznośny i nieprzerwanie towarzyszący nam jazgot helikoptera, który po stronie brazylijskiej wozi klientów nad wodospadem. Wróciliśmy z tej wycieczki zawiedzeni, już więcej widzieliśmy na ścieżkach wokół wodospadów: oprócz niezliczonych koati były tam jeszcze pancerniki, małpy, tukany i inne zwierzęta, chociaż na pewno nie można tego porównać z Kostaryką. No, ale w Kostaryce nie ma takich wodospadów.