Archiwa tagu: Włochy
Sycylia
Wąska uliczka na starym mieście, ktoś zaparkował samochód blokując przejazd innym. Szybko zrobił się rosnący z każdą minutą korek. Kierowcy spokojnie czekają, nikt nie trąbi, nikt nie próbuje ominąć zatoru. Skandynawia? Niemcy? Nie, to Włochy, do tego sud de tutti sudi: Sycylia. Inne Włochy.
Wenecja, Florencja, Rzym. Wszystkie te miasta były czarujące, ale miałem wrażenie, że im bardziej na południe, tym mniej mi się Włochy podobają. Stają się coraz bardziej hałaśliwe i wulgarne. Po ogromnym rozczarowaniu jakim był Neapol miałem już nigdy do Italii nie pojechać. Jednak gdy znajomi wrócili zachwyceni z Sycylii postanowiłem dać Włochom jeszcze jedną szansę.
Wbrew pozorom Sycylia to spora wyspa i mając tylko kilka dni trzeba było pójść na jakiś kompromis. My zdecydowaliśmy się na Syrakuzy i Agrigento, zostawiając na inną okazję Palermo, Taorminę czy Etnę.
Syrakuzy
Zdarzenie, którym zacząłem notatkę miało miejsce w Syrakuzach, starożytnym mieście na południowym wschodzie wyspy. Jego urok docenili Platon, Ajschylos, Archimedes, dzisiaj sprawia wrażenie, jakby czas zwolnił w tamtej epoce i od tej pory płynie sobie nieśpiesznie, zupełnie oderwany od szaleństwa kontynentalnych Włoch. Ten klimat najlepiej poczuć na Ortygii, starej dzielnicy Syrakuz, snując się bez celu wąskimi uliczkami, chłonąc atmosferę tego miasta. Po drodze warto odwiedzić targ, gdzie można kupić świeże owoce, ryby, owoce morza. Koniecznie trzeba wstąpić do restauracji i spróbować przepysznej kuchni sycylijskiej i wina, najlepiej przy stoliku na wolnym powietrzu, na którejś z wąskich uliczek albo na Piazza Duomo. Wspomnienia zostają na bardzo długo.
Amatorzy stert kamieni znajdą dla siebie wiele atrakcji w Parco Archeologico della Neapolis, jakieś 2 km od Ortygii. Można tam zobaczyć m.in. pozostałości greckiego amfiteatru gdzie Ajschylos wystawiał swoje ostatnie dramaty. Zabytki starożytności rozsiane są zresztą na całej wyspie, jadąc do Syrakuz zatrzymaliśmy się w Segeście, gdzie podziwiać można pięknie położoną grecką świątynię.
Agrigento
To o mieszkańcach dzisiejszego Agrigento grecki poeta mówił, że „stworzeni są do wieczności, ale bawią się, jakby nie było jutra”. Echa tego doświadczyliśmy wieczorem w czasie kameralnego koncertu na jednym z podwórek. Wcześniej jednak odwiedziliśmy największą atrakcję tego miejsca: Dolinę Świątyń, duży kompleks zabytków z czasów starożytnej Grecji. Warto poświęcić kilka godzin na zwiedzanie tego miejsca, można tam zresztą zobaczyć nie tylko zabytki starożytne, ale również sztukę współczesną, w tym jedną z rzeźb Igora Mitoraja.
Na sam koniec tych krótkich wakacji, tuż przed odlotem zjedliśmy obiad w Approdo del Saraceno w Torretta Granitola, restauracji nad morzem, daleko od jakiegokolwiek miasta czy nawet ludzkiej osady. Jedzenie tam, nawet ja na wysokie sycylijskie standardy było obłędne, wino jeszcze lepsze. Wydaje się, że tylko dla kolacji tam warto przylecieć na Sycylię. Po 2 spędzonych tam godzinach powrót do Polski był jeszcze trudniejszy, a postanowienie powrotu jeszcze mocniejsze.
Procida
Uciekłem z Polski na długi majowy weekend chcąc uniknąć korków i kaprysów pogody. Celem ucieczki została ojczyzna pizzy i camorry – Neapol. Z camorrą na szczęście nie miałem do czynienia, natomiast z pizzą i owszem.
Miasto robi oszołamiające wrażenie, chociaż niekoniecznie pozytywne. Jest bardzo brudne, hałaśliwe, zatłoczone, a przez to męczące. Wydaje się, że trudno je pokochać, ale ma jednak pewną atmosferę, której nie spotkałem na północy kraju. Te Włochy, które widziałem w Neapolu są jakby bardziej surowe, proste, jakby trochę zatrzymane w czasie, ale przez to bardziej autentyczne. Nie wiem, czy chciałbym tutaj mieszkać, ale cieszę się, że odwiedziłem to miejsce.
Nie omieszkaliśmy odwiedzić żelaznych punktów każdego turysty trafiającego w to miejsce: Pompeje, Herculanum, Stare Miasto, Capodimonte, bazylika z kaplicą św. Januarego, zatoka neapolitańska. Ale to, co najbardziej mi się podobało to było, jak zwykle we Włoszech, jedzenie. To tutaj narodziła się pizza, więc trudno było nie trafić do jednej z najsłynniejszych tutejszych pizzerii: powstałej w 1870 roku „Da Michele”. To nic, że jej wystrój przypomina jadłodajnie, a do wyboru są tylko 2 rodzaje pizzy. To nic, że na wejście do środka trzeba czekać w kolejce, a gdy już się wejdzie ktoś zostanie dosadzony nam do stolika, aby jak najwięcej ludzi mogło się zmieścić. Za to gdy już zaczniemy jeść tą pizzę, nigdy nie wrócimy do tych podróbek, które serwują nam gdzie indziej.
Ale to, co naprawdę urzeka oddalone jest o niespełna godzinę rejsu łodzią od Neapolu. To mała wyspa Procida. Nie jest tak popularna jak pobliska Capri, ale przez to dużo spokojniejsza i cichsza. Ma to również swoje wady – mało kto mówi tutaj po angielsku, menu w restauracjach jest tylko po włosku, a baza noclegowa jest dość ograniczona. Nie jest może miejsce pozbawiona wszystkich wad Neapolu – wciąż bywa hałaśliwa, a wędrując jej wąskimi uliczkami trzeba co chwilę tulić się do muru, aby nie zostać rozjechanym przez jadący samochód, skuter czy inny terkoczący wynalazek. Ale są miejsca zupełnie inne, gdzie można siedzieć w restauracji na przystani, jeść super jedzenie słuchając szumu morza, a później wrócić do hotelu, aby na tarasie czytać książkę, czy po prostu nie robić nic i cieszyć się życiem. Bo to jest takie miejsce – do jedzenia, spania i odpoczywania. Prawdziwe Włochy.
Tak mi się tutaj podoba, że zdecydowałem się przyjeżdżać na tą wyspę co roku na majowy weekend, aby cieszyć się morzem, spróbować wyśmienitej włoskiej kuchni i po prostu odpocząć.
Ale póki co, jutro muszę wrócić do polskiej rzeczywistości.