Transport
Na długie dystanse podróżowaliśmy samolotem. Lot Lufthansą z Krakowa do Delhi i z powrotem, przez Monachium kosztował 2,650 zł od osoby. Wylecieliśmy i wrócili w środę, trochę niewygodnie ale o tysiąc złotych taniej, niż gdybyśmy wylecieli i wrócili w niedzielę. Po Indiach podróżowaliśmy lokalnymi liniami: SpiceJet i Kingfisher. Mają one nowe samoloty, identyczne jak europejskie linie, Kinfisher nawet lepsze. A do tego są bardzo punktualne, nawet boarding zaczynał się dokładnie w oznaczonym czasie. Lot Delhi – Kochi – Delhi kosztował 6,500 Rs, a Delhi – Varanasi – Delhi 6,200 Rs. Lotnisko w Delhi jest nowe, podobnie w Varanasi. To w Kochi ma już swoje lata ale nic nie można mu zarzucić.
Pomiędzy Delhi, Jaipurem i Agrą podróżowaliśmy pociągiem. Bilety kosztowały ok 300 Rs w klasie 3 AC (tzn. 3 leżanki jedna nad drugą, w dzień składane i 3 osoby siedzące obok siebie, z klimatyzacją). Bilety najlepiej kupować przez internet za pośrednictwem www.cleartrip.com. Dla Polaków przyzwyczajonych do „luksusów” PKP indyjskie koleje nie są złe, czasem nawet lepsze niż te rodzime. Są sprzątane nawet w czasie jazdy, są w przyzwoitym stanie technicznym, w wagonach, przynajmniej w naszej klasie, były gniazdka elektryczne. Na moje 3 podróże, pociąg raz był punktualny, raz spóźnił się jakieś 10 minut, a raz 2.5 godziny, ale wtedy powodem były jakieś rozruchy. Pociągi są bardzo, ale to bardzo długie, więc ważne jest, aby znaleźć właściwy wagon – numery wyświetlane są nad peronami sporo przed przyjazdem pociągu.
W Kerali podróżowaliśmy również autobusem, ale to jest dość traumatyczne doświadczenie. Nie chodzi nawet o jakość autobusu, ale o ich styl jazdy. Poruszające się tutaj samochody przypominają raczej bezwładną watahę, w której każdy chce wyrwać się do przodu, nie zważając na żadne zasady, ani nawet na zdrowy rozsądek. Dlatego po kilku godzinach szaleńczej jazdy, wyboistą często drogą, przy przeładowanym autobusie wyprzedzającym nawet na ciasnych zakrętach, naprawdę byliśmy zmęczeni. Do tego, przynajmniej na tych trasach, które my przejeżdżaliśmy autobusem: Alleppey-Peryiar-Kochi, przejazd 200 km zajmuje 6 godzin. Jest za to dość tani, ok. 100 Rs od osoby.
Kilka razy jeździliśmy również taksówkami, głównie z / na lotniska. Wychodzi stosunkowo drogo, ale i tak jak na europejskie standardy to tanie podróżowanie. Za 20-30 km płaciliśmy ok. 500 Rs. Jazda była bez porównania bardziej komfortowa niż autobusem, kierowcy jeżdżą bardziej ostrożnie, pewnie dlatego, że żal im drogich jak na ich warunki samochodów.
Najczęściej używanym jednak przez nas środkiem transportu była autoryksza, tzw. tuk-tuk, bezkonkurencyjna do jazdy po mieście. Ceny zawsze są negocjowalne przed wejściem do pojazdu, płaciliśmy jakieś 30 – 100 Rs za pół godziny jazdy. Wadą ryksz jest to, że może być w nich zimno, oraz, że jest się bezpośrednio wystawionym na kurz i hałas indyjskiej ulicy. Rykszę warto też wynająć na dłuższy czas, nawet na cały dzień, aby kierowca powoził nas po ciekawych miejscach i czekał na miejscu na nasz powrót. Wychodzi to taniej (ok. 500 – 700 Rs za cały dzień) i mniej stresująco niż szukanie rykszy za każdym razem.
Biorąc rykszę lub taksówkę, zawsze trzeba dopytać się, czy kierowca wie, gdzie chcemy jechać. Najgorzej jest z hotelami i dlatego warto mieć przy sobie numer telefonu do nich, aby wytłumaczyli kierowcy, jak dojechać.
Spacery po indyjskich miastach nie mają sensu – ani ulice, ani zabytki nie są oznaczone, nawet mając mapę nie ma szans aby do nich trafić. Mieszkańcy też nie zawsze są w stanie pomóc. Lepiej wziąć rykszę, nawet, jeśli wydaje się nam, że nasz cel jest niedaleko.
Hotele
Mieszkaliśmy w średniej klasy hotelach, płaciliśmy najczęściej jakieś 1,200 – 1,800 Rs za noc w dwuosobowym pokoju, z łazienką. Pokoje były zawsze czyste, podobnie jak pościel. Nie ma sensu robić rezerwacji przez internet, ponieważ bardzo dużo się przepłaca, dużo lepiej zadzwonić posługując się np. rekomendacjami „Lonely Planet”. Prawie nigdy nie mieliśmy ogrzewania w pokoju, co może być zimą problemem na północy, gdy temperatura spadała w nocy do kilku stopni. Na południu często nie ma również ciepłej wody, nie zawsze jest klimatyzacja, ale za to zawsze wydajne wiatraki, nam to wystarczało.
Zdecydowanie najfajniejszym hotelem, w którym byliśmy był „Malayalan” (tel. 0477 2234591) nad rozlewiskami w Alleppey. Nie ma ani ciepłej wody, ani klimatyzacji czy internetu, do restauracji trzeba jechać 15 minut rykszą (śniadania są, można również zamówić kawę, albo pyszny sok ze świeżego ananasa), ale jest położony w tak uroczym miejscu, że rekompensuje to wszystkie niedogodności. Do tego bardzo miły i pomocny właściciel. Fajny hotel mieliśmy również w Jaipurze: Umaid Bhawan (tel. 0 141 2206426).
Jedzenie i picie
Kuchnia indyjska jest przepyszna, właściwie nigdy nie zdarzyło się nam zawieść. Nie jedliśmy na ulicy, zawsze staraliśmy się iść do restauracji rekomendowanych przez przewodnik. Dla Europejczyka czasem restauracje mogą sprawiać dość wstrząsające wrażenie, a pracownicy Sanepidu w ogóle nie powinni tutaj przyjeżdżać w obawie przed zawałem serca, ale to jest część tutejszej kultury i decydując się na przyjazd tutaj, trzeba iść na kompromis, naprawdę warto. Zresztą często to tylko wrażenie, stołowaliśmy się tutaj regularnie przez 3 tygodnie, żyjemy i mamy się dobrze.
Kuchnia indyjska to przede wszystkim warzywa i przyprawy, podaje się również kurę (np. słynny tandoori chicken) oraz ryby i owoce morza (te przede wszystkim na południu). Jedzenie generalnie jest tanie, za obiad dla 2 osób, bez alkoholu, płaciliśmy 300-500 Rs.
Potrawy nie są aż tak ostre, jak by się mogło wydawać, zdarzało mi się czasem nawet prosić o ostrą wersję, zawsze była do zjedzenia. Na początku jadłem, zgodnie z tutejszym zwyczajem, palcami prawej ręki, ale potem przestałem się wygłupiać, bo trochę żałośnie to wyglądało – Hindusi jedzą ręką w domu, ale w restauracjach używają sztućców, fakt, że czasem dość niezdarnie. Tylko w jednej restauracji nie podano nam w ogóle sztućców.
Dobrze jest zrobić sobie przed wyjazdem słownik kulinarny i mieć go ze sobą, ponieważ menu nie mają opisów, a same nazwy niewiele mówią. Będąc w dwójkę albo w większej grupie warto zamawiać różne potrawy, a potem dzielić się nimi, co jest o tyle łatwe, że najczęściej osobno podawane jest danie w miseczce, a osobno talerz, więc można nakładać sobie po trochę.
Woda w kranach jest niezdatna do picia, ale na każdym kroku oraz w restauracjach można dostać wodę butelkowaną. Dobre są również soki ze świeżych owoców, ale tutaj już trochę zależy od miejsca, gdzie się kupuje. Mnie bardzo posmakowało lassi – napój z owoców lub warzyw oraz rodzaju jogurtu. Może być słodki, albo słony. Za to z alkoholem jest ogromny problem. Nigdzie nie spotkałem drinków czy żadnego mocniejszego alkoholu, nie zawsze było nawet piwo. Zawsze jednak warto spytać – nawet jeśli nie ma go w menu, to często kelner go przyniesie w szklance zawiniętej w serwetkę albo w jakimś kubku. Piwo jest za to w restauracjach dość drogie – 100-120 Rs. za butelkę 660 ml. Zapewne są ośrodki wypoczynkowe, drogie restauracje czy hotele gdzie nie ma problemu z alkoholem, ale my unikaliśmy takich miejsc.
Pieniądze
Korzystaliśmy głównie z bankomatów, są one powszechnie dostępne. Miejsca, gdzie można płacić kartą są dość ograniczone, przynajmniej w obszarze cenowym, w którym my poruszaliśmy się. Raz zdarzyło się nam zapłacić część kosztów pokoju w EUR, ale nie wiem, na ile to jest powszechna możliwość. Są za to kantory, gdzie walutę można wymienić. Zawsze warto z sobą mieć trochę drobnych, po 10 Rs – czasem są problemy z wydaniem reszty za rykszę.
Internet
Jest dość łatwo dostępny, jest sporo kawiarenek internetowych. Ale problemem już była możliwość włożenie karty i wysłania zdjęć. Zdarzają się miejsca, gdzie można przyjść ze swoim komputerem i połączyć się przez wi-fi. Hotele również często mają internet bezprzewodowy, chociaż nie zawsze on działa, a czasem działa tylko w okolicach recepcji.
Przed podróżą warto odwiedzić te adresy:
Język
W Indiach używa się ponad 1,600 (sic!) języków i dialektów, a 18 języków jest oficjalnie wpisane do konstytucji. Dlatego angielski, ponad 60 lat od odzyskania niepodległości, wciąż jest często używany i dość powszechnie znany. Nie oznacza to jednak, że nie można natknąć się na taksówkarza czy rykszarza niewładającego tym językiem.