Codziennie pociągami w Indiach podróżuje 18-20 mln pasażerów, Wczoraj my byliśmy jednymi z nich. Podróżowanie pociągiem po Indiach jest łatwiejsze niż to się wydaje, jeśli tylko pojmie się skomplikowany system klas wagonów i statusów rezerwacji (tutaj polecam http://www.seat61.com/India.htm). Z wydrukowanym potwierdzeniem internetowej rezerwacji idzie się prosto na swoje miejsce. Same wagony, dla nas Polaków korzystających z usług PKP, nie są niczym specjalnie przerażającym, podróżowałem gorszymi w Polsce. Również punktualność pociągów jest podobna jak w Polsce, chociaż akurat nasz pociąg z Delhi do Jaipuru przyjechał punktualnie, rzecz w naszym kraju niesłychana.
Indie, które pamiętam z książek czytanych w dzieciństwie to kraj maharadżów, pełnych przepychu pałaców i indyjskich księżniczek. To wszystko znalazłem w Radżastanie. Szkoda tylko, że z braku czasu, nasz pobyt musieliśmy ograniczyć jedynie do Jaipur, stolicy stanu. Ten kraj na pewno wart jest poświęcenia mu dużo więcej uwagi.
Jaipur podoba się nam dużo bardziej niż Delhi, jest znacznie spokojniejszy, chociaż określenie „spokojnie” jest tutaj bardzo względne – to wciąż jest typowe miasto Wschodu, tętniące życiem, atakujące wszystkie zmysły, pełne kolorowych bazarów, kierowców trąbiących niemiłosiernie, kapliczek, z których unosi się zapach kadzideł. Gdy zanurzyliśmy się w to miasto, początkowe uczucie zagubienia i niepewności szybko ustąpiło fascynacji. Spacerując uliczkami miasta, wzdłuż niekończących się bazarów i sklepików, opędzając się czasem od namolnych handlarzy dóbr wszelakich, zaczęliśmy powoli przyzwyczajać się do Indii i wczuwać w rytm tutejszego życia.
Mieszkańcy Indii są bardzo sympatycznymi i otwartymi ludźmi, szczególnie ci młodsi, którzy często pozdrawiali nas krzycząc „Happy New Year!”. Mimo że to szczyt sezonu turystycznego, to w mieście nie widzi się wielu obcokrajowców, pewnie dlatego, że giną oni w tłumach mieszkańców, ma się wrażenie, że całe życie tutaj toczy się właśnie na ulicy. W tym tłumie ludzi wzrok przykuwają piękne stroje kobiet, w szczególności hindusek. O ile mężczyźni w większości ubierają się na modłę zachodnią, to kobiety najczęściej mają na sobie tradycyjne, nierzadko niezwykłej urody, zwiewne i kolorowe ubrania, na czole, tradycyjny znak, „trzecie oko”, teraz pełniący jednak rolę bardziej ozdobną niż religijną oraz mnóstwo biżuterii, łącznie z ozdobami na kostkach i pierścionkami na palcach nóg. To tak, jakby na ulicach Krakowa nagle pojawiło się tysiące kobiet w ludowych strojach. Na szczęście tak nie jest, powiedzmy sobie szczerze, krakowski strój jest średnio urodziwy. A może to tylko efekt tego, że gdy byłem mały czytałam o hinduskich księżniczkach, za to o polskiej pyzie wędrującej przez świat? Ona miała chyba strój łowicki, ale na jedno wychodzi.
Uwagę, chociaż zupełnie inną, przykuwają również muzułmanki, szczelnie okryte w hidżab, tyle że w wersji nieco mniej hardcorowej niż burka, bo z nikabem, przez który widać oczy. Czasem zdarza się, że ten hidżab jest naprawdę piękny, wyszywany srebrem. Ale wciąż jest to czarna płachta, szczelnie okrywająca kobietę, a właściwie rzecz, będącą wyłączną własnością mężczyzny. Jestem tolerancyjnym człowiekiem, ale do szału doprowadza mnie, częsty niestety w Indiach widok młodego, ubranego w dżinsy i fajną koszulę faceta i podążającej za nim, szczelnie okutłanej w czarną płachtę kobiety, on z XXI, ona z XI wieku. Nie przemawia do mnie argument, że ona sama tego chce, ponieważ została wychowana w takim, a nie innym systemie wartości, a to nie znaczy, że ten system jest dobry. Dlatego jestem gorącym zwolennikiem zakazu nikabu w Europie.
Wracając do Jaipuru – miasto założył w XVIII wieku Maharadża Jai Sing II, niezwykły człowiek, wojownik i astronom, który stworzył Jantar Mantar, obserwatorium astronomiczne, które mieliśmy okazję zwiedzić. Dla mnie, człowieka żyjącego ponad 200 lat później wciąż pozostaje zagadką przeznaczenie, a przede wszystkim sposób działania instrumentów, których ten używał.
Zabytkiem, który mnie najbardziej się podobał w Jaipurze były królewskie cenotafy, symboliczne grobowce znajdujące się tuż za murami miejskimi – Royal Gaitor. To przepiękne, misternie rzeźbione w białym marmurze budowle upamiętniające władców miasta, w tym jego założyciela Maharadży Jai Singha II. Samo miejsce, położone w górskiej dolinie, jest oazą spokoju, w szczególności po gwarnym mieście.
Za to najsłynniejszym zabytkiem miasta jest Hawa Mahal – Pałac Wiatrów. Delikatna konstrukcja z różowego piaskowca, zbudowana w 1799 roku przez Maharadżę Sawaj Pratap Singha, aby umożliwić ciekawskim kobietom z dworu królewskiego obserwację życia ulicznego. Widać zwyczaj gapienia się przez okno na sąsiadów nie jest tylko polską specjalnością. Sam zabytek jest dość fajny, zdecydowanie wart zwiedzenia.
Widzieliśmy również hinduistyczny kompleks Galta & Surya Mandir, zwany również „Świątynią małp”, od zwierząt, które występują tutaj w niewiarygodnej ilości. Jednak samo miejsce jest średnio interesujące. Nabawiłem się za to tutaj trzeciego oka – kolorowego znaczka na czole, które ma przynieść mi szczęście. Znaczek się już zmył, a jak na razie przyniósł tylko parę rupii hindusowi ze świątyni, który poopowiadał mi o hinduizmie, poczęstował mnie czymś słodkim i namalował właśnie ten czerwony znaczek.
Na wzgórzu świątynnym, a później również w mieście spotkaliśmy wielu sadhu, wędrownych mistyków i ascetów, którzy poprzez odrzucenie rzeczy materialnych i cielesnych, chcą osiągnąć mokszę – ostateczne wyzwolenie z przeklętego cyklu reinkarnacji. Sadhu uważani są w Indiach za świętych ludzi i darzeni są powszechnym szacunkiem.
Na pewno wart odrobiny wysiłku jest znajdujący się jakieś 20 min. jazdy od miasta Fort Amber, dawna siedziba władców Radżastanu. Położony w górach, majestatyczny fort, robi ogromne wrażenie. Imponuje zarówno potęga tej twierdzy jak i delikatne i piękne zdobienia wewnątrz.
Niedaleko fortu jest pochodząca z XVII w., świątynia Shiromani poświęcona Krisznie. Jej wejścia strzegą dwa rzeźbione słonie stojące przed pięknie rzeźbioną bramą. Pierwszy raz byłem we wnętrzu hinduskiej świątyni, panujący tam półmrok, zupełnie obce dla mnie symbole i rodzaj ołtarza przedstawiającego Krisznę zrobiły na mnie niesamowite wrażenie.
Ale to zupełnie nic w porównani z wrażeniami, jakie przyniósł mi zakup pamiątek. Sprzedawca posadził nas na kanapie, poczęstował nas herbatą z mlekiem i przyprawami i zaczął pokazywać swoje towary. Widać było wyreżyserowane słowa i gesty. Po pokazie zaczęły się negocjacje. Pierwsza cena była zupełnie horrendalna, ale ani oni, ani my nie potraktowaliśmy jej poważnie. Po półgodzinnym targowaniu ja już miałem dość i chciałem zgodzić się na ustaloną cenę, zabrać rzeczy i wyjść. Jednak Jola rozkręcała się coraz bardziej. Po godzinie sprzedawca miał dość i zawołał swojego szefa. Ten też bronił się długo, ale gdy wyszliśmy i było już ciemno, Jola niosła swoje szale kupione za 1/3 proponowanej ceny, wciąż trochę kręcąc nosem, że za dużo zapłaciła. Jednak ja, widząc minę sklepikarzy, jestem przekonany, że nieprędką wpuszczą Polkę do swojego sklepu.
Podobnie jak w Delhi, naszym podstawowym środkiem transportu była autoryksza, tak zwany tuk-tuk. Tym razem jednak zdecydowaliśmy się na wynajęcia pojazdu na cały dzień, co wyszło zdecydowanie taniej i wygodniej. Za cały dzień kierowca chciał 400 Rs, my dołożyliśmy jeszcze 100, ponieważ Rafik był naprawdę niezwykle pomocny, bez niego nie zobaczylibyśmy niektórych miejsc. Osobom zainteresowanym chętnie udostępnię kontakt do niego.
Zapomniałam o najważniejszym – w końcu poprawiła się pogoda! Jaipur przywitał nas pięknym słońcem, bezchmurnym niebem i chociaż noce są zimne, to w dzień chodzę w koszuli z krótkim rękawem i cieszę się latem w środku zimy.
Jutro jedziemy do Agry, zobaczyć najsłynniejszy zabytek Indii – Taj Mahal.