Delhi

Dużo wrażeń, nie wiem od czego zacząć…

Old Delhi
Old Delhi

Może od początku i najmilszej dotychczas niespodzianki tej podroży: dostaliśmy od Lufthansy w prezencie darmowy upgrade i polecieliśmy do Delhi Business Class. Czyli lampka szampana na powitanie, chmara stewardess kręcących się koło nas, trzydaniowy obiad wybierany z karty, podawany na obrusie w prawdziwych naczyniach, a do tego szeroki wybór alkoholi. A przede wszystkim ogromny, rozkładany i regulowany na wszystkie strony fotel z masażem i więcej miejsca na nogi niż potrzebuję. Już się przyzwyczaiłem, nie wiem jak będzie w drodze powrotnej, raczej trudno liczyć na ponowny uśmiech losu.

Z drugiej strony mam też największe rozczarowanie – pogoda. Spodziewałem się co prawda, że tutaj, na północy Indii, o tej porze roku nie będzie upałów, ale jest po prostu chłodno – chmury, w czwartek od czasu do czasu coś pokropiło, w piątek wyszło nieśmiało słońce, ale wciąż jest zaledwie ok. 15ºC. Ciepło, w porównaniu z tym, co zostawiliśmy w Polsce, ale zimno wg mojej normy. No trudno, jakoś wytrzymamy te kilka dni, a potem lecimy na południe, gdzie temperatury powinny być zdecydowanie wyższe.

Old Delhi, ryksze na ulicy
Old Delhi, ryksze na ulicy

Niewiele brakowało, a na tytuł największego rozczarowania zasłużyłoby sobie samo Delhi. Przywitało nas tutaj nowe lotnisko, a potem szeroka autostrada prowadząca do miasta. Wszystko jak w Europie, przygotowane na niedawno zakończone Commonwealth Games. Na szczęście wszystko szybko wróciło do normy i Indie znowu pokazały mi swoje egzotyczne oblicze, które znam z poprzedniej swojej wizyty. Kraj egzotyczny, pełen gwaru i ludzi najróżniejszych wyznań – hindusów, muzułmanów, buddystów, dżinistów, sikhów i wielu innych, którego kultura i atmosfera jest zupełnie obca, czasem przerażająca, ale jeszcze bardziej fascynująca. Na ulicy, oprócz ludzi, spotyka się mnóstwo zwierząt i najróżniejszej proweniencji, niemiłosiernie trąbiących pojazdów – od ryksz poprzez wozy ciągnięte przez zwierzęta, na samochodach skończywszy. Właśnie ryksze, a właściwie autoryksze (napędzane silnikiem) są naszym podstawowym środkiem komunikacji po mieście. Spacery tutaj są bez sensu, brak jakichkolwiek oznaczeń ulic czy drogowskazów, do tego ogromny ruch na ulicach, brak chodników i jakichkolwiek zasad ruchu drogowego skazuje nas na korzystanie ze środków transportu, dość taniego zresztą, jeśli się dobrze targować (jakieś 50 Rs / 3 zł) za jazdę po mieście. Sam w życiu nie zdecydowałbym się zasiąść tutaj za kierownicą i wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak to się dzieje, że tutejszy styl jazdy nie dziesiątkuje mieszkańców Indii. Nie istnieje tutaj coś takiego jak pasy ruchu, każdy po prostu próbuje przedostać się do przodu, jak w jakimś spanikowanym stadzie, wśród setek innych pojazdów i pieszych.

Jednym z pierwszych skojarzeń, jakie mam z Indiami jest Mahatma Gandhi, niezwykły człowiek i bohater narodowy tego kraju. Jego doktryna niestosowania przemocy (ahimsa) i biernego oporu (satyagraha) tak podziwiana przez cały świat, przyniosła Indiom w 1947 roku niepodległość, niestety jemu samemu kilka miesięcy później przyniosła śmierć z ręki hinduskiego fanatyka. Byliśmy w miejscu, gdzie to się stało – Gandhi Smriti. Ogromne wrażenie robią odcisku stóp wyznaczające ostatnią drogę, którą przeszedł Gandhi od swojego domu do miejsca, gdzie został zamordowany. Warte zwiedzenie jest również niewielkie muzeum poświęcone Gandhiemu, a w szczególności nowoczesna, multimedialna wystawa Wieczny Gandhi, pełna niezwykłych rekwizytów, często pozwalających na interakcję ze zwiedzającymi.

New Delhi, Lal Qila
New Delhi, Lal Qila

Innym miejscem będącym symbolem indyjskiej niepodległości jest Lal Qila (Czerwony Fort), wielka budowla wykonana z czerwonego piaskowca, zbudowana w połowie XVII w. przez Szaha Dżahana. Nie zdążył one jednak przenieść tutaj stolicy, ponieważ został pojmany i osadzony w więzieniu przez swojego syna Aurangzeba, wyjątkowo wrednego typa, islamskiego fanatyka, który jeszcze będzie się pojawiał w moich wspomnieniach z tej podróży. Zawiśnięcie indyjskiej flagi na tym forcie stało się symbolem odzyskania niepodległości przez ten kraj, a do dzisiaj wygłaszane są stamtąd orędzie premiera w rocznicę tego wydarzenia. Sam fort jest dość ciekawy, daje wyobrażenie o niegdysiejszej potędze dynastii Mogołów.

Zupełnie inne wrażenie zapewnia dargah, pochodzące z końca XVI w. mauzoleum sufickiego świętego Hazrat Nizam-ud-dina. Do samego mauzoleum – małego pomieszczenia, na środku którego znajduje się obsypany kwiatami grób świętego – prawo wejścia mają tylko mężczyźni, ale do całego kompleksu mogą wchodzić wszyscy, oczywiście po zostawieniu butów na zewnątrz i okryciu głowy. W środku odbywają się muzułmańskie modły, a wieczorami można posłuchać qawwali – pieśni łączących elementy perskiej i indyjskiej muzyki klasycznej oraz teksty chwalące Boga, proroka oraz sławiące życie świętych. Całe to miejsce jest niezwykłe, pełne mistyki, dalekie od naszego zwykłego pojmowania islamu, nie pozostające bez wpływów hinduizmu – kwiaty czy składane pokłony świętemu nie są, jak powiedziała nam pewna spotkana tam dziewczyna, muzułmańską tradycją.

Old Delhi, restauracja Karim's
Old Delhi, restauracja Karim’s

Za to prawdziwie muzułmańskim meczetem jest zapewne Jama Masjid, w Starym Delhi. Ta wielka świątynia, mogąca pomieścić 25 tys. osób nie zrobiła niestety na mnie specjalnego wrażenia, zdecydowanie dużo większe robi otoczenie meczetu, istny labirynt uliczek, bazarów i kramów sprzedających najróżniejsze rzeczy, atakujących wszystkie zmysły. Tutaj też zjedliśmy obiad: kurczaka pieczonego w tradycyjnym piecu tandoori, z pikantnymi przyprawami.

Zresztą tutejsze jedzenie jest jedną z największych atrakcji tej podróży. Lokalna kuchnia jest dla nas zawsze częścią kultury, jedną z najważniejszych rzeczy, które chcemy poznać. Indyjskie jedzenie, zarówno typowo hinduskie (wegetariańskie), jak i muzułmańskie są nieodłącznym składnikiem kultury tego kraju, a do tego jednym z jego najlepszych aspektów. Jest po prostu przepyszne.

Jutro opuszczamy Delhi, jedziemy zobaczyć Radżastan.

Aha, dzisiaj jest Sylwester, właściwie zapomniałem, w Indiach nowy rok obchodzi się na wiosnę. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, aby był on niezwykłym rokiem, rokiem, w którym marzenia się spełniają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *