Salta

Salta to chyba najfajniejsze, po Buenos Aires, miasto, które odwiedziliśmy do tej pory w Argentynie. Tutaj już czuć, że Andy są naprawdę blisko – bardziej surowy klimat, więcej ludzi pochodzenia indiańskiego, liście koki do kupienia w sklepie. To wszystko przypomina nam dużo bardziej peruwiańskie Arequipę i Cuzco niż Córdobę czy Mendozę. Po dotychczas odwiedzonych „europejskich” miastach dopiero tutaj poczułem, że jestem 12 tys. km od domu.

Jednak przy całym podobieństwie, Salcie daleko do egzotyki i atrakcyjności tamtych peruwiańskich miast. Tę różnicę dobrze widać na przykładzie Muzeum Archeologiczne Wysokich Gór (MAAM), które ma dużo uboższą kolekcję niż jego odpowiednik w Arequipie. Niestety, podobnie jak to muzeum w Peru, również tutaj wystawione są na widok publiczny ciała dzieci, złożonych w ofierze przez Inków i pozostawione w górach. Sam już nie wiem, czy bardziej barbarzyńskie było poświęcenie tych dzieci 500 lat temu, czy wystawienie ich gablocie dzisiaj.

Ale Salta ma jednak swój wdzięk, którym można zachwycać się siedząc na ławce na placu 9 de Julio albo spacerując po tutejszych uliczkach czy siedząc w kawiarnianych ogródkach. Fajnie jest zaglądać do sklepów z pamiątkami, które w przeciwieństwie do innych tego typu produktów nie przybyły z Chin, są naprawdę ładne i unikalne.

Na pewno warto wspiąć się na Cerro San Bernardo, pokonując 1070 schodów albo – w wersji dla leniwych – wyjeżdżając tam kolejką linową. Stamtąd podobno jest piękny widok na miasto i okolice. Podobno, ponieważ gdy tam byliśmy, nad miastem wisiały ciężki chmury i widok był mizerny. Po raz pierwszy na tych wakacjach zdarzył się nam taki niefart pogodowy, który mocno zepsuł na nastroje. Akurat teraz, gdy czeka nas parę dni w górach, dobra pogoda jest niezbędna.

Gdy pada, ktoś się nudzi, jest bardzo ciekawy albo po prostu lubi biesiadne klimaty, powinien wieczorem wybrać się na peñas. Jest to rodzaj ludowej zabawy, gdzie artyści, często przygodni, dają popisy swoich umiejętności. Trochę trąci cepelią, chociaż chwilami bywa ciekawie. Publiczność, głównie argentyńska, reaguje bardzo żywiołowo, zdaje się, że były grane jakieś tutejsze evergreeny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *