Doszliśmy do wniosku, że po 4 ciężkich dniach w dżungli zasłużyliśmy na chwilę relaksu. W ten sposób leżę sobie teraz na hamaku słuchając świerszczy, żab i dobiegającej z niedalekich barów muzyki reggae.
Noc spędzona w cywilizowanych warunkach, w hotelu z klimatyzacją pozwoliła nam bardzo szybko zebrać siły. Inna sprawa, że klimat z Puerto Jimenez, w porównaniu z tym w dżungli wydał nam się nadzwyczaj łagodny. Rano na śniadanie zjedliśmy kupione dzień wcześniej w sklepie papaje i mango, a potem samolotem wróciliśmy do San Jose. Pożyczyliśmy znowu samochód, pojechaliśmy do hotelu, w którym w poniedziałek zostawiliśmy nasze główne bagaże i pojechaliśmy do Puerto Viejo nad Morzem Karaibskim. Pierwotnie planowaliśmy, że będzie to Cahuita, ale Jose odradził nam to miejsce, ze względu na dużą przestępczość.
![Puerto Viejo](http://krzysztofhajduk.pl/wp-content/uploads/2014/01/DSC_6136-300x199.jpg)
Puerto Viejo to mała osada nadmorska. Jest tutaj mnóstwo turystów, ale w jakiś sposób wydają się oni być czymś naturalnym w tym miejscu. To miasteczko nie zamieniło się w żaden kurort, dalej ma swój specyficzny karaibski klimat. Może dlatego, ze nie ma tutaj wielkich hoteli, za to jest mnóstwo barów w których grają reggae? A może dlatego, ze już w pól godziny od przyjazdu tutaj jeden koleś w dredach proponował mi trawkę? Niestety nie skorzystałem, ponieważ Jola zagroziła mi, ze wróci do domu beze mnie, ale chęć była wielka. Skończyło się na mojito w jednym z barów. Przyciągnął mnie on polska flaga wywieszona na zewnątrz oraz fajna muzyką. Zazwyczaj staram się trzymać z daleka od moich rodaków za granica, zbyt często musiałem się za nich wstydzić, ale tym razem ciekawość zwyciężyła. Przy barze wisiała jeszcze jedna polska flaga, tym razem z godłem, więc o pomyłce nie mogło być mowy. Była to zresztą jedyna flaga w tym miejscu. Barmanka powiedziała, że to od polskich przyjaciół i, że dużo Polaków przyjeżdża tutaj. Ciekawe, ponieważ ja, poza jedną babą wrzeszczącą po polsku na swoje dzieci w sklepie w Puerto Jimenez nie spotkałem tutaj nikogo. Ale może po prostu nie poznałem ich, ponieważ flagę zostawili w małym barze w Puerto Viejo?
W Puerto Viejo pierwszy raz w życiu miałem okazję spróbować kuchni fusion. Już dawno miałem na to ochotę, ale dopiero teraz trafiła się okazja. Jadłem potrawę, która była połączeniem kuchni indyjskiej i karaibskiej i było to zdecydowanie najlepsze jedzenie, które jadłem do tej pory w tym kraju. Niestety, Kostaryka nie jest kulinarną potęgą, od tutejszego gallo pinto (ryżu z czarną fasolą) robi mi się już niedobrze. Na szczęście kraj ten ma inne zalety, które z nawiązką rekompensują drobne defekty na talerzu