Dzisiaj pojechaliśmy do leżących w górach, w pobliżu San Cristóbal indiańskich wiosek, gdzie mieszkają potomkowie Majów – San Juan Chamula oraz Zinacanta. Mieliśmy okazję zobaczyć jak ci ludzie żyją i poznać nieco ich kulturę.
Religia tych Indian jest niesamowitą mieszanką chrześcijaństwa i wierzeń prekolumbijskich. Gdy przybyli tutaj Hiszpanie i zaczęła się konkwista oraz towarzyszące jej nawracanie na siłę na chrześcijaństwo, ludzie ci przyjęli religię swoich najeźdźców. Nie tylko dlatego, że zostali do tego zmuszeni, ale głównie dlatego, że doszli do wniosku, że bogowie białych najeźdźców muszą być potężniejsi niż ich właśni skoro pozwolili konkwistadorom podbić plemiona amerykańskie. Indianie zaczęli czcić katolickich świętych widząc w nich swoich poprzednich bogów.
Kościół w Chamuli, jedyny dla całej społeczności liczącej 60 tys. Indian, z zewnątrz nie różni się od milionów innych kościołów na całym świecie. Ale to co zobaczyliśmy w środku było niesamowite.
Posadzka wysypana jest igliwiem sosnowym, a na podłodze w grupach siedzą ludzie paląc przed sobą rzędy cienkich świeczek i kadzidło. Modlą się pijąc Coca-Colę (czasem inne napoje gazowane) i pox – wyrabiany tutaj napój alkoholowy z trzciny cukrowej. W modlitwach uczestniczą curranderos (znachorzy), którzy mają za zadanie wygoniać złego ducha z ciała osoby albo uwolnić ją od klątwy, w czym pomaga właśnie Coca-Cola, a właściwie zawarty w niej gaz. Zły duch uciekając wraz z gazem z człowieka trafia do kury, która przynoszona jest tutaj wcześnie w worku lub pudle kartonowym. Potem ta kura jest chwilę trzymana nad dymem, a następnie currandero łamie jej kark, unicestwiając jednocześnie złego ducha. Każda grupa lub rodzina odprawia rytuał na własną rękę, dlatego w kościele na podłodze siedzi na raz wiele takich grup.
Sam kościół ma nieco inny układ niż spotykany u nas. Wnętrze podzielone jest na dwie części: lewą / jasną / pozytywną / męską oraz prawą / ciemną / negatywną / żeńską (sorry, koleżanki). Podział ten pochodzi z wierzeń Majów i jest odzwierciedleniem cyklu Słońca – dnia i nocy. Również z tego powodu, z przodu kościoła, wizerunek Jezusa nie jest pośrodku, ale po lewej stronie. Na środku jest Jan Chrzciciel. Wzdłuż bocznych ścian stoją figury świętych, którzy to święci są odpowiednikami poszczególnych bogów prekolumbijskich. Do tych świętych również modlą się Indianie stojąc lub siedząc przed nimi.
Do kościoła w Chamula czasem przyjeżdża ksiądz katolicki, ale normalnie funkcje religijne sprawuje 20 duchownych, którzy sami zgłosili się na tą funkcję. Trzeba tylko mieć ok. 120 tys. pesos rocznie na sfinansowanie świąt i dlatego funkcja duchownego jest tymczasowa.
Niestety, robienie zdjęć w środku kościoła, podobnie jak fotografowanie samych Indian, czy też ich obrzędów jest surowo zabroniono, o czym informują odpowiednie tablice. Indianie wierzą, że dusza modlącego się człowieka opuszcza jego ciało i dlatego nie pozwalają na robienie sobie zdjęć. Można jedynie fotografować wioskę, czy kościół z zewnątrz.
Miałem okazję być w domu Indiańskim, widziałem jak Ci ludzie żyją. Piłem pox (smakuje jak nasz bimber) i jadłem najlepsze do tej pory tacos.
W pobliżu domów często spotyka się krzyże, które jednak nie mają nic wspólnego z krzyżem chrześcijańskim. Jest to symbol świętego drzewa, które w akcie stworzenie świata oddzieliło niebo i ziemię. Koło tego krzyża co odprawiane są kilka razy dziennie modły.
Wg Majów, obecnie żyjemy w czwartym cyklu, który ma skończyć się 21.12.2012, wraz z końcem kalendarza. Poprzednie 3 cykle skończyły się tragicznie – bogowie zniszczyli całą ludzkość, która była kolejno stworzona z gliny, drewna i słomy. Na szczęście my, ludzie żyjący w czwartym cyklu, zostaliśmy stworzeni z mąki kukurydzianej i krwi, bogowie są z nas zadowoleni i nie zostaniemy zniszczeni, po prostu zacznie się nowy cykl. To dobra wiadomość. Na wszelki wypadek jednak nie będę robił planów na Sylwestra 2012.