Monteverde

Powoli zaczynam oswajać się z myślą, że lato skończy się za 2 dni i znowu znajdę się w środku ponurej zimy. Pomaga mi w tym przeraźliwe zimno panujące na polu: 14° C. Jestem bowiem na wysokości 2,700 m, bardzo blisko wulkanu Poás do krateru którego mamy zamiar jutro zajrzeć.

Dzisiaj rano znowu byliśmy w lesie mgielnym, tym razem w rezerwacie Monteverde położonym niedaleko Santa Elena. To co wczoraj zobaczyliśmy zachęciło nas do zostania jeszcze jednego dnia w okolicy w celu lepszego przyjrzenia się kwezalom. Tym razem poszliśmy bez przewodnika, będąc pewnym, że wczoraj zdobyliśmy wszelkie doświadczenie konieczne do wytropienia ptaków. Jednak zderzenie tego co nam się wydawało, z tym jak wygląda rzeczywistość było brutalne i bardzo szybko zweryfikowało naszą pewność siebie. W ten sposób nasz pierwszy samodzielny birdwatching skończył się na kilku ptaszkach wielkości wróbla. No trudno, dopiero się uczymy.

Monteverde nie różni się specjalnie od Santa Elena. Tyle, że jest tu więcej turystów, a trasa jest dużo lepiej utrzymana, bardzo często z betonowymi bloczkami, aby turystki na szpilkach nie zgubiły swoich pantofelków w błocie. Ani ja ani Jola nie byliśmy w szpilkach, więc było nam zupełnie obojętne po czym chodzimy. Turystów było sporo, ale bez przesady, głównie jakieś wycieczki emerytów. Dla takich właśnie wycieczek działa całe miasteczko Santa Elena z jego restauracjami, hotelami i całą tą tandetną cepelią w sklepach.

Widok na San Jose
Widok na San Jose

Koło południa wyjechaliśmy stamtąd kierując się w stronę wulkanu Poás, niecałe 40 km od Alajuela. Droga niestety okazała się być fatalna – na Drodze Panamerykańskiej ruch był ogromny, wielkie ciężarówki mozolnie wspinające się na górskie serpentyny skutecznie blokowały drogę. Miałem już serdecznie dość kostarykańskich dróg i zaczynam dochodzić do wniosku, że pożyczenie samochodu nie było najlepszym pomysłem.

Śpimy w strasznej ruderze, dobrze, że przynajmniej jest jakaś grzałka, aby trochę zagrzać pokój. Ale za to widok, który mamy zapiera dech w piersiach – w dole widać San Jose, a niedaleko nas wulkan. Wieczór znowu był w chmurach, mam nadzieję, że nie powtórzy się historia z Arenalu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *