Mendoza

Miałem zawsze trzy skojarzenia związane z Argentyną: tango, wołowina i wino. W Mendozie skupiłem się na tym ostatnim, ponieważ to tutaj produkuje się 70% wina pochodzącego z Argentyny. Sama Mendoza to niewielkie, urocze miasto u stóp Andów, oddalone od Buenos Aires o niecałe 2 godziny lotu.

Mendoza, piwniczka w jednej z winiarni
Mendoza, piwniczka w jednej z winiarni

Daleko jest mu do gorącej atmosfery stolicy, ale ma swój wdzięk, szczególnie widoczny właśnie teraz, jesienią, gdy zaczynają żółknąć liście w niezliczonych tutaj parkach ale wciąż jest na tyle ciepło, by można było usiąść na zewnątrz w którejś z niezliczonych knajpek i po prostu relaksować się, najlepiej obserwując fontanny, w których tryska czerwone wino, a w każdym razie coś, co bardzo to wino kolorem przypomina.

Ale prawdziwe wino płynie gdzie indziej. Głównie w Maipú, jakieś 40 minut miejskim autobusem od Mendozy. Trzeba kupić kartę Red Bus (w kioskach), podróż w jedną stronę kosztuje 2.80 pesos.

Dobrze jest też zaopatrzyć się w mapę winnic, są w hotelach i informacji turystycznej. Potem, już w Maipú pożycza się rower i wyrusza w podróż po świątyniach Bachusa. Większość z nich jest w promieniu do 10 km, więc w jeden dzień można zobaczyć i spróbować naprawdę sporo. Pytanie tylko czy to ma sens. Wycieczki po winnicach są bardzo sztampowe, właściwie nie zobaczyliśmy niczego ciekawego. Również degustacje ograniczają się do spróbowania 3-4 rodzajów wina i raczej nie tych najlepszych, chociaż wciąż bardzo dobrych. Oczywiście te wizyty są płatne, dlatego rozsądniejszym wydaje się być oszczędzenie tych pieniędzy na degustację własną wina kupionego w sklepie. Inną opcją jest zorganizowanie jednej, za to dobrej wizyty w winnicy, połączonej z profesjonalną degustacją prowadzoną przez specjalistów – to wszystko też można tutaj zorganizować i żałuję, że tego nie zrobiłem. Ale to dobry powód by do Mendozy wrócić.

Puente del Inca
Puente del Inca

Tym bardziej, że Mendoza ma dużo więcej do zaoferowania. To stąd wychodzą wyprawy na Aconcague, najwyższy szczyt obu Ameryk. Oczywiście (na razie) nie ma mowy o takiej wspinaczce, ale widok tego ośnieżonego szczytu przyciąga i kusi. Może, kiedyś…

Póki co musiałem się zadowolić wycieczką do nieco niżej położonego Puente del Inca, niezwykłej formacji skalnej w górach przy granicy z Chile. Trzeba spędzić 4 godziny w autobusie aby tam dojechać, drugie tyle aby wrócić, ale na pewno warto, bo widok jest niezwykły. Natura uformowała tam most (stąd nazwa: Most Inki), a ludzie na początku XX w. wybudowali tam SPA, które zostało zniszczone przez lawiny w 1965 roku, a dzisiaj można tylko żałować, że nie dotrwało do naszych czasów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *