Buenos Aires

Życie jest niesprawiedliwe. Gdy w końcu znalazłem swoje idealne miejsce na Ziemi, okazało się, że leży ono 12 tys. kilometrów od Krakowa. Boskie Buenos, miejsce, od którego zaczęliśmy nasze kolejne wakacje.

Buenos Aires, stacja metra
Buenos Aires, stacja metra

Gdy się zastanowię, co zauroczyło mnie w tym mieście, to nie bardzo potrafię odpowiedzieć. To coś nieuchwytnego, jakiś kolaż hiszpańsko-włoskich cech, lekko przyprawionych egzotyką, które tak bardzo mi odpowiadają – łagodny klimat, fajni ludzie, fascynująca kultura, super jedzenie i jeszcze lepsze wino. Nic, czego bym wcześniej nie widział, ale po raz pierwszy wystąpiło to wszystko razem, tak dobrze zgrane i pasujące do siebie. I na tyle pasujące do mnie, że od kilku dni zastanawiam się nad możliwościami emigracji do Argentyny.

Które miejsce najbardziej mi się tutaj podoba? Chyba La Boca. Wiem, że to banalne, turystyczne i w ogóle komercha, ale ta dzielnica kolorowych domków, zamieszkała kiedyś przez pracowników portowych, a dzisiaj pełna kawiarenek, tancerzy tango i ulicznych sprzedawców naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Ale równie bardzo podobał mi się San Telmo, atmosferą przypominający krakowski Kazimierz, ten sprzed kilku lat, gdy było tam jeszcze więcej mieszkańców niż barów.

Buenos Aires, tango
Buenos Aires, tango

Byliśmy tam w niedziele, gdy odbywa się tradycyjny targ, ulice zamknięte są dla ruchu i objęte w posiadanie przez sprzedawców rzeczy najróżniejszych, ulicznych grajków i – a jakże, przecież to Buenos Aires – pary tańczące tango. Fajnie jest również w Puerto Madero, gdzie można przejść się wzdłuż doków, tworzącym teraz najbardziej nowoczesną i modną dzielnicę miasta. warto zobaczyć też cmentarz de la Recoleta, gdzie w wielkich grobowcach (właściwie domach) spoczywają najznakomitsi obywatele miasta, w tym oczywiście Eva Duarte (Evita).

Ale Buenos Aires to nie tylko miejsca, ale przede wszystkim atmosfera, która tutaj panuje. Mówiąc o tym, nie sposób oczywiście nie wspomnieć o tangu, które często tańczy się tutaj na ulicy. I właśnie te pokazy są najfajniejsze, w mojej opinii lepsze niż to, co pokazuje się na przedstawieniach – mam porównanie, bo byłem na takim w słynnej Cafe Tortoni. Ale atmosferę tworzy nie tylko tango. To również inna muzyka, jak jazzowy koncert na wolnym powietrzu, na który trafiliśmy pewnego wieczoru. Albo przepiękny Teatro Colón, gmach opery, przy którym Krakowska Opera wygląda jak McDonald. I jeszcze jedzenie i wino, ze słynną wołowiną i malbekiem z Mendozy na czele. A przede wszystkim niezwykli ludzie, mili, uczynni, niezwykle otwarci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *