Luang Prabang

Dlaczego podoba mi się Luang Prabang? Chyba dlatego, że jest tak bardzo europejski. Nie była to zbyt miła konstatacja – przeleciałem na drugą stronę globu, aby podziwiać to, co mam blisko siebie! Ale ta Europa, którą tutaj mam już nie istnieje. To jest Europa francuskich Indochin, przynajmniej tak, jak ja ją sobie wyobrażam. Domy z dużym tarasami wychodzącymi na wielki ogród porośnięty tropikalną roślinnością, stare samochody, nobliwe Francuzki. To wszystko wciąż tutaj jest, ale w tych domach są butikowe hotele, restauracje albo sklepy sprzedające gustowne pamiątki, stare samochody są atrakcją hoteli mającą przyciągnąć gości. I tylko Francuski się nie zmieniły, wciąż jest ich tutaj bardzo wiele. Bo to Francuzi są chyba najliczniejszą tutaj grupą turystów.

Luang Prabang, Tak Bat
Luang Prabang, Tak Bat

Jednak nie za kolonialną architekturę Luang Prabang został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W mieście jest 33 świątynie buddyjskie, niektóre duże, inne mniejsze, ale wszystkie przepiękne. Te najciekawsze położone są na półwyspie tworzonym przez Mekong i rzekę Nam Khan, jest to również najfajniejsza część miasta, pełna knajpek i butików.

Codziennie o świcie w Luang Prabang odbywa się ceremonia Tak Bat w czasie której mnisi otrzymują od wiernych jedzenie, w zamian oferując modlitwę. Jeszcze przed świtem ludzie ustawiają się wzdłuż ulicy, każdy ma z sobą naczynie z ryżem. Potem setki ubranych w szafranowe szaty mnichów, rzędem, w medytacji, przechodzi wzdłuż szpaleru ludzi otrzymując od każdego po łyżce ryżu. Wszystko to odbywa się w zupełnej ciszy i robi na postronnych ogromne wrażenie. Ja tylko przyglądałem się z boku, nie chcąc brać udziału w uroczystości, której nie rozumiem, ale i tak była to dla mnie znakomita lekcja pokory i dzielenia się z innymi.

Luang Prabang, uprawa ryżu
Luang Prabang, uprawa ryżu

To nie była zresztą jedyna lekcja, którą odbyłem w Laosie. Nauczyłem się również uprawiać ryż. Co prawda nie jest to odpowiednia pora, ale na pokazowym gospodarstwie nawet teraz można było spróbować swoich sił np. w oraniu. Wszystko byłoby super, ale to był pług ciągnięty przez woła, a ja musiałem brnąć po kolana (dosłownie!) w błocie, bo przecież ryż rośnie w wodzie. Zabawa była jednak przednia, dowiedziałem się wielu nowych rzeczy. Tak w ogóle, to w Laosie bardzo popularny jest ryż kleisty, specjalne odmiana, nieco słodsza od zwykłej, której nasiona kleją się do siebie, nie klejąc się do rąk. Jest do podstawowy składnik jedzenia tutaj, dostaje się go w specjalnym pojemniku, z którego wyciąga się go ręką i robi małe kulki. Potem macza się go w różnych sosach i je. Bardzo dobry jest również do deseru, na przykład z mango. Pyszności, po powrocie muszę poszukać takiego ryżu w Polsce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *