Arequipa

W końcu jakieś miejsce w Peru, w którym czuje się egzotykę. To już nie jest miasto zbudowane dla turystów, ale prawdziwe peruwiańskie miasto, takie, jakie je sobie wyobrażałem.

Arequipa, klasztor Santa Catalina
Arequipa, klasztor Santa Catalina

Całonocna podróż minęła znakomicie. Miejsca były bardzo wygodne, spałem praktycznie do rana. Gdy się obudziłem mym oczom ukazała się pustynia, pośrodku której wiła się droga. Z oddali widać było szczyty jakiś gór. W końcu dojechaliśmy do Arequipy, a z dworca do hotelu w centrum pojechaliśmy taksówką za 5 soli. Hotel jest całkiem fajny, oryginalny, ponieważ zamiast ścian pokoje mają szyby. Na szczęście są kotary, które zapewniają prywatność. Hotel jest tańszy od tych w Paracas i Nasca – kosztuje $35 ze śniadaniem. No i położony jest 3 min. na piechotę od centrum. Ponieważ Arequipa się nam spodobała postanowiliśmy zostać tutaj 2 dni, aby odpocząć i zebrać siły przed dalszą wędrówką.

Gdy tylko rozgościliśmy się w hotelu i odświeżyli po całonocnej podróży, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy zjeść śniadanie. Przypadek jednak sprawił, że trafiliśmy na uroczystą paradę absolwentów tutejszej szkoły wojskowej. To było wzruszające jak starsi ludzie starali się iść marszowym krokiem, mimo, że często brakowało im pewnie sił aby w ogóle iść. Byli oni jednak owacyjnie witani przez zebranych tłumnie mieszkańców miasta.

Po paradzie udało się nam w końcu pójść na śniadanie. Szczerze mówiąc tutejsze śniadania są rozczarowujące. Do tej pory jedliśmy je zawsze w hotelach i były to zwykłe śniadania kontynentalne – bułka z masłem i dżemem, jajecznica, kawa i sok. Tutaj wybraliśmy z oferty śniadań specjalność restauracji. Ale niestety nie były to żadne cuda: jogurt z bakaliami (i chyba odrobiną karmelu) oraz bułka z szynką i serem. Było to dobre, ale takie coś to ja mam w domu.

Arequipa, klasztor Santa Catalina
Arequipa, klasztor Santa Catalina

Po śniadaniu poszliśmy do muzeum Santury, poświęconemu słynnej Juanicie, Księżniczce z Lodu. Starożytni Inkowie poświęcili ją bogom, aby zjednać sobie ich przychylność. Szkoda, że debile sami się nie poświęcili! Zaprowadzili biedne 12 letnie dziecko w kilkumiesięczną podróż przez góry, tam napoili alkoholem i zostawili aby zamarzła. Widocznie jednak coś poszło nie tak, może dziewczyna nie chciała zostać i dzielni Inkowie musieli zabić to dziecko uderzeniem w głowę. Po śmierci zamarzła, została znaleziona w 1995 r. i jej znakomicie zachowane zwłoki są wystawione właśnie w tym muzeum. O ile twarz uległa znacznym zniekształceniom, z powodu obsunięcia się jej szczątek ze szczytu góry (w skutek działalności pobliskiego wulkanu), to doskonale zachowane przez 500 lat ręce i dłonie robią wstrząsające wrażenie.

Wstrząśnięci tą historią poszliśmy do innego miejsca poświęceń – klasztoru Santa Catalina. Tam zakonnice poświęcały się Bogu. Przynajmniej teoretycznie. Zakon założyła w 1579 roku Maria de Guzmán i ściągnęła do niego córki znakomitych rodów hiszpańskich. W tamtych latach zwyczajem było, że drugą w kolejności córkę, albo drugiego syna dobrych rodów poświęca się służbie Bogu. Oczywiście za pobyt w klasztorze trzeba było płacić, zarówno przy wstąpieniu (równowartość dzisiejszych $50,000) jak i co miesiąc. Siostrzyczkom zresztą krzywda się nie działa, w dzisiejszych czasach można byłoby powiedzieć, że odbywały służbę zastępczą. Każda miała do dyspozycji kilku niewolników, organizowane były imprezy, panienki żyły dokładnie takim życiem do jakiego przywykły w domu. Dopiero 300 lat później papież Pius IX rozpędził to towarzystwo, wysyłając do klasztoru srogą zakonnicę, która wypuściła niewolników, z siostrzyczki odesłała z powrotem do Hiszpanii. Sam klasztor jest jednak przepiękny, zdecydowanie wart zwiedzania.

Na obiad poszliśmy do restauracji serwującej typowe dania peruwiańskie. Był nawet cuy (świnka morska), ale pomyślałem sobie, że miałbym straszne wyrzuty sumienia gdybym zjadł to miłe zwierzątko. Dlatego zadowoliłem się ziemniakami w sosie orzechowym i nadziewaną pikantną papryką. I wypiłem w końcu mate de coca. Do tej pory serwowano nam jakiś szajs w torebkach od herbaty ekspresowej, a teraz były to prawdziwe zielone liście. Nie zauważyłem jednak u siebie żadnych objawów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *