Arenal

Dzisiaj poczułem, że jestem na wakacjach. Założyłem koszulkę, krótkie spodenki, klapki. Usiedliśmy na wzgórzu i jedząc soczyste mango obserwowaliśmy wielki stożek wulkanu. Ponad 40 lat temu okolicą wstrząsnęła potężna eksplozja, lawa zalała 3 okoliczne wioski, zabijając 60 osób. Od tej pory wulkan wciąż daje o sobie znać groźnie pomrukując i, chociaż już nie w tak gwałtowny sposób, nadal wydobywając z siebie dym i lawę.

Rano pożyczyliśmy samochód i pojechaliśmy około 150 km na północ, aby zobaczyć ten wulkan. Droga, mimo, że kręta, wąska i często w fatalnym stanie, była w miarę przyjemna. Natomiast oznakowanie dróg jest tutaj fatalne, dobrze, że wraz z samochodem pożyczyliśmy również GPS, oszczędziło nam to sporo czasu i nerwów.

Rano w Alajueli było śliczna pogoda, żadnej chmury, jakieś 25°. Ale gdy przejeżdżaliśmy przez góry wjechaliśmy w gęstą mgłę. Droga wiodła przez las mgielny, gęsty, pełen zieleni, piękny i przerażający zarazem. Prowadząc samochód po krętych drogach nie miałem niestety możliwości dokładnie mu się przyglądnąć, a gdy dojechaliśmy na miejsce mgły już nie było, pozostały jednak niestety chmury, które spowijały szczyt wulkanu. Mamy szczerą nadzieję, że w nocy te chmury znikną, przecież główną atrakcją tego miejsca jest gorąca lawa, spływająca z wulkanu i jarząca się nocą.

Zatrzymaliśmy się w malutkiej miejscowości El Castillo, do której trzeba dotrzeć boczną, szutrową i wyboistą drogą, kilka kilometrów od głównej szosy. Mamy super nocleg – mieszkamy w jednym z domków El Castillo Dorado, skąd rozciąga się wspaniały widok na wulkan. Można go oglądać przez wielkie okno ze środka domku, albo siedząc na zewnątrz. Czekamy z niecierpliwością na noc i na niezapomniane widoki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *