Arenal

Pech. Zamiast się rozpogodzić niebo całkiem zaszło chmurami, a w nocy nawet lekko popadało. Nie było więc szans na oglądnięcie żarzącej się lawy, wulkan dał o sobie jedynie znać grzmotem podobnym do burzy, który zbudził nas w nocy. Rano już się rozpogodziło, powietrze było bardzo rześkie, ale szczyt wulkanu wciąż ginął w chmurach. Nie mieliśmy szczęścia i wróciliśmy spod wulkanu tak naprawdę go nie widząc. Ale ten dzień na pewno nie był straconym.

Motyl Greta oto
Motyl Greta oto

Na otarcie łez poszliśmy do rezerwatu motyli, który zauważyliśmy niedaleko wczoraj po południu. Paru pasjonatów hoduje tam motyle i żaby, a potem wypuszcza je na wolność. Można chodzić ścieżkami po parku, oglądając egzotyczną roślinność i ptaki. Szczególne wrażenie zrobiły na nas kolibry, ale tak naprawdę najfajniejsze były woliery, do środka których można było wejść i znaleźć się w bajce.

Dookoła latało tysiące motyli, były na wyciągnięcie ręki, przysiadały nawet na nas. I były piękne. W każdej z kilku wielkich wolier były 2-3 gatunki motyli, więc przechodząc między nimi przechodziliśmy jakby z jednej do drugiej bajki. Chcielibyśmy tam zostać bardzo długo, ale niestety musieliśmy wracać. Po drodze wstąpiliśmy do restauracji, gdzie zjedliśmy tradycyjne kostarykańskie casado – fasola z ryżem podawana razem z sercami palm i innymi warzywami. Było smaczne, ale jestem dopiero 2 dni na Kostaryce, a już 3 razy jadłem fasolę z ryżem, zaczyna mnie to niepokoić.

Do Alajueli wróciliśmy wczesnym popołudniem i poszliśmy na spacer po miasteczku. Niestety, nic ciekawego do oglądania tam nie ma, skończyło się w kawiarni. Wieczorem przepakowaliśmy swoje bagaże i do małych plecaków zapakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy na następne 5 dni – jutro lecimy do dżungli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *