Adelajda

Za krótko jestem w tym kraju aby wydawać jakieś kategoryczne sądy, ale do tej pory żadne z widzianych australijskich miast nie zauroczyło mnie. Sydney czy Melbourne są na pewno bardzo dobrymi miejscami do życia, sprawnie działającymi metropoliami, przyjaznymi dla swoich mieszkańców i dla odwiedzających turystów, ale brakuje im duszy, charakteru, czegoś unikalnego co pozwalało by zapamiętać je na zawsze i tęsknić za nimi. Adelajda jest inna.

Wyobrażam sobie, że tak przeobraża się Dziki Zachód. Widać tutaj ślady starej zabudowy: długie, prostopadle krzyżujące się drogi, a wzdłuż nich niskie zabudowania, budynki czasem do złudzenia przypominające te widziane na westernach. Ale miejsca saloonów zastąpiły niezliczone bary, a tu i ówdzie wyrastają nowoczesne wieżowce. No i koni żal. Na szczęście Adelajda nie staje się podobna do setek innych nowoczesnych metropolii. Dojrzewa, przypomina raczej dorastającą kobietę, która przestaje być nastolatką i zaczyna być świadoma własnej urody oraz własnej wartości. Co więcej zaczyna pokazywać swój charakter i świadomie kształtować swój styl. Nie zawsze jej to może jeszcze wychodzi, ale już widać, że będzie kiedyś niezwykłą osobą. Taka jest Adelajda, miasto, które swoją nazwę wzięło od imienia kobiety, księżny Clarence i królowej Wielkiej Brytanii.

Mam nadzieję, że kiedyś tutaj wrócimy i zrozumiem, na czym polega magia tego miejsca. Na razie tylko chodzimy po ulicach chłoniemy tą atmosferę bohemy. Właśnie trwa Frindge, festiwal sztuki niezależnej, udało się nam pójść na jedno z przedstawień. Za chwilę zacznie się WOMADelaide, festiwal muzyczny, ale my już niestety będziemy daleko stąd.

Jednak to nie powab Adelajdy przywiódł nas tutaj, ale jej okolice, słynące na całym świecie z produkcji wina, a przede wszystkim najpopularniejszego – shiraz. Najbardziej znana to oczywiście Barossa Valley i tam właśnie planowaliśmy się wybrać, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na McLaren Vale. Nie tylko dlatego, że wydawała się nam ona mniej turystyczna, ale również dlatego, że krótko przed wyjazdem w jednej z naszych ulubionych krakowskich restauracji piliśmy wino właśnie z tego regionu. Ponieważ najbardziej smakuje to wino, z którym ma się jakiś emocjonalny związek, pomyśleliśmy sobie, że dobrze by było sobie taki związek z McLaren Vale wyrobić.

Region położony jest godzinę jazdy pociągiem od Adelajdy, potem trzeba jeszcze kawałeczek podjechać autobusem. Na miejscu pożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy Shiraz Trail, ścieżką rowerową prowadzącą wzdłuż winnic. Planowaliśmy właściwie odwiedzić parę winiarni położonych przy tym szlaku, ale skończyło się na jednej. Po degustacji 3 białych doszliśmy do wniosku, że wiemy już wystarczajaco dużo o tych winach. Z czerwonymi daliśmy sobie spokój, i tak było zdecydowanie za ciepło. Kupiliśmy w winiarni butelkę bardzo dobrego, musującego Primo Seco, w sklepie kupiliśmy trochę jedzenia oraz wielki worek lodu, a potem w parku urządziliśmy sobie piknik. Wsadziliśmy wino w lód aby utrzymać jego temperaturę i kolejne dwie godziny spędziliśmy na wyrabianiu sobie emocjonalnego związku z tym miejscem. Trochę obawialiśmy się powrotu na rowerach, w końcu wypiliśmy, licząc degustację, prawie dwie butelki wina, ale jakoś dotarliśmy na miejsce, na szczęście było niedaleko.

Jutro zaczynamy drugą część naszych wakacji – lecimy do Perth, pożyczamy samochód, wyciągamy namiot z plecaka i jedziemy zwiedzamy Zachodnią Australię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *