Paracas

To zamieszanie w Krakowie z miejscami w samolocie dobrze się dla nas skończyło. Dostaliśmy miejsca przy przejściu i dzięki temu mieliśmy mnóstwo miejsca na nogi i komfort prawie jak w pierwszej klasie. Do tego LAN okazały się świetnymi liniami, lecieliśmy nowym Boeingiem, każdy miał swój ekran z niezależnym wyborem filmu, gier, muzyki etc. Również jedzenie było bardzo dobrze. Tak więc mogliśmy wyspać się, najeść i mieć siły na zwiedzanie.

Po wylądowaniu wszystko poszło nadspodziewanie sprawnie. Samolot przyleciał punktualnie, a odprawa paszportowa była błyskawiczna, co było miłym zaskoczeniem w porównaniu z Meksykiem. Wzięliśmy taksówkę z lotniska, zapłaciwszy wcześniej na stoisku. Na szczęście nie skusiliśmy się na pierwsze stanowiska przy wyjściu z sali przylotów i dzięki temu zamiast 150 soli zapłaciliśmy 50.

Na dworzec autobusowy Cruz del Sur jechaliśmy 30 minut. Bilet do Paracas kosztuje 55 soli, a autobus jest bardzo dobry, siedzenia są na pewno wygodniejsze niż w samolocie w klasie ekonomicznej. Jest nawet internet bezprzewodowy na pokładzie, nie wiem jak działa ponieważ nie mam laptopa,. Pewnie niezbyt szybko (połączenie jest za pośrednictwem sieci komórkowej), ale jest! Bagaż nadaje się jak na lotnisku. Dużą uwagę przykłada się do bezpieczeństwa – kontrola bagażu, sprawdzanie detektorem metali, a nawet nagrywanie pasażerów kamerą video. To wszystko sprawia jednak wrażenie pokazówki, a nie realnej prewencji.

W Limie jest jakieś 20° C, niebo jest zachmurzone, ale nie pada. To podobno normalna pogoda w tym mieście o tej porze roku. To co zaskoczyło mnie w tym mieście, to jego nowoczesność i bogactwo. Spodziewałem się jakiegoś miasta Trzeciego Świata, a widzę drogi bez porównania lepsze niż nasze, zupełnie przyzwoite samochody, nowoczesne biurowce. Na pewno to miasto sprawia wrażenie nowocześniejszego i bogatszego niż miasto Meksyk.

Paracas
Paracas

Jednak im dalej od Limy, tym Peru bardziej się zmienia i zaczyna przypominać moje wyobrażenia o tym kraju. Jedziemy wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, na południe. Właściwie nie ma tutaj nic, tylko pustynia, a jednak żyją tutaj ludzie. W prymitywnych szałasach, trudno powiedzieć z czego się utrzymują ponieważ nie widzę żadnych portów rybackich.

Przyjechaliśmy Paracas nad Oceanem Spokojnym, aby zobaczyć Islas Ballestas, zwane „Galapagos dla biedaków”. Ale to dopiero jutro. Dzisiaj spacerowaliśmy po plaży, oglądali pelikany, odpoczywaliśmy po długiej podróży na basenie hotelowym. To co mnie tutaj mocno zdziwiło, to pogoda. Jesteśmy niedaleko równika, a wcale nie jest przesadnie ciepło, mimo, że świeci słońce, a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Tak na oko jest z 25°C, a wieczór jest chłodno. Woda również jest chłodna, co pewnie tłumaczy brak plaż.

Peru jest niestety drogie. Spodziewałem się jakiś niskich cen, ale są one porównywalne z polskimi: za hotel w dwuosobowym pokoju płacimy 140 soli (1 sol = 1 zł, mniej więcej), a za obiad dla 2 osób w niespecjalnej restauracji 70. Wycieczka na wyspy oraz zwiedzanie parku to 80 soli od osoby. Drogo, mam nadzieje, że warto.

Dzisiaj pierwszy raz spróbowałem peruwiańskie ceviche, było wyśmienite, lepsze niż to, które kiedyś jadłem w Meksyku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *