México D. F.

Nie chciałbym przesadzić, ale mam wrażenie, że mój pierwszy dzień w Meksyku był nieco rozczarowujący. Spodziewałem się zobaczyć egzotyczne miasto, a nie widziałem tutaj niczego, czego bym wcześniej gdzieś nie widział. Meksyk w moich oczach sprawia wrażenie miasta będącego mieszanką śródziemnomorską i północnoamerykańską. Może jednak tak to powinno wyglądać? Przecież zarówno USA jak i Meksyk są państwami postkolonialnymi, do tego blisko z sobą współpracującymi. Z drugiej strony to Hiszpanie tworzyli podwaliny Meksyku, trudno więc, aby ich wpływy nie były tutaj widoczne. Jakby jednak nie było, rozczarowanie jest.

Rano przyjechaliśmy taksówką z lotniska do hotelu. Za taksówkę zapłaciliśmy w kasie na lotnisku, więc nie było ryzyka oszukania, czy nawet rabunku, co podobno w przypadku zwykłych taksówek się tutaj zdarza. Hotel jest dobry, bo tani (450 pesos za dobę). Jest w Zona Rosa, ale niestety bardzo daleko od metro, więc czekają nas tutaj długie spacery. Sam hotel nie jest rewelacyjny, ale czysty, więc spokojnie da się tu przeżyć 2 noce.

Rano pojechaliśmy do serca miasta – na Zócalo. Myślałem, że zrobi na mnie większe wrażenie, ale może moje oczekiwania były zbyt wielkie? Podobnie z katedrą – widziałem już lepsze. Nowością był natomiast Palacio Nacional, gdzie oglądaliśmy m. in. murale Diego Rivery, bardziej znanego jako mąż Fridy Kahlo. Na Zócalo widzieliśmy tańczącą gromadę Indian. Pokaz niestety mocno trącał cepelią i jakoś nie wzbudził mojego zachwytu. Po południu poszliśmy do parku Chapultepec, gdzie, mimo dnia roboczego, były straszne tłumy.

Poza podróżą z lotniska poruszaliśmy się metrem, które nie sprawia, wbrew temu co się czyta, wrażania specjalnie niebezpiecznego. Pewnie pomaga obecność policji na każdym rogu i na stacjach metra. Ludzie są tutaj niezwykle mili, uśmiechają się, chętnie wskazują drogę, nie żądając w zamian bakszyszu, jak to bywa w krajach arabskich.

Oczywiście nie mogłem sobie odmówić spróbowania tutejszego jedzenia, ale niestety znowu zawiodłem się nieco. Jadłem burritos i enchiladas, smakowały zupełnie inaczej niż te, które jadłem w Polsce, ale niekonieczne były one lepsze.
Myślę, że moje rozczarowanie wynika raczej ze zbyt dużych oczekiwań. Spodziewałem się czegoś w klimacie, który znam z Indii, a zastałem europejskie miasto. Ale mam nadzieję, że to wszystko się zmieni, gdy tylko dotrę do Oaxaca. Ale wcześniej jeszcze Teotihuacan i Acapulco.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *