Kraj Basków

Do tej pory symbolem Hiszpanii była dla mnie Andaluzja – gorąca, pełna emocji i namiętności. Północ wydawała mi się zimna, bezbarwna i nudna. Gdy, trochę przypadkiem, spędziłem na północy Hiszpanii kilka dni, zupełnie zmieniłem zdanie.

Bilbao – Contemporary art

Pierwsze zaskoczenie było jeszcze w samolocie – Bilbao to niewielkie, pięknie położone w górskiej dolinie miasto. Samolot zniżając się do lądowania nurkował między te góry, co jeszcze potęgowało wrażenie. A potem już tylko było coraz lepiej.

Bilbao, most La Salve i Mamá
Bilbao, most La Salve i Mamá

To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy po wyjściu z autobusu, który przywiózł nas z lotniska do centrum miasta, to torebki Louis Vuitton. Bardzo podobne widziałem miesiąc wcześniej w Neapolu. Tyle, że tam to były podróbki sprzedawane przez imigrantów na każdym rogu ulicy, pod nosem policji, a tutaj oryginalne, sprzedawane w luksusowym butiku. Oczywiście nie interesowały mnie ani jedne, ani drugie, ale widok tych torebek był niezwykle symboliczny – Neapol i Bilbao różni tak wiele, jak te torebki.

Jadąc tam, miałem mgliste wyobrażenia o tym miejscu. Wiedziałem o Muzeum Guggenheima, ale poza tym, byłem pewny, że spotkam tam tylko facetów biegających w charakterystycznych baskijskich beretach, każdy najpewniej z ETA, mówiący dziwnym językiem, z którym nijak nie będę w stanie się porozumieć. Do tego pogoda jak w Polsce, czyli koszmarna. Rzeczywistość pokazała, że te stereotypy są nie tylko nieprawdziwe, co po prostu głupie.

Bilbao, muzeum Gugghenheima i Puppy
Bilbao, muzeum Gugghenheima i Puppy

Jeszcze 30 lat temu to miast wyglądało zupełnie inaczej. Na skutek kryzysu przemysłu metalurgicznego w latach 80. i powodzi w 1983, było pogrążone w recesji, a ludzką frustrację i nastroje nacjonalistyczne wykorzystała ETA, która właśnie w tym mieście miała swój początek jeszcze wcześniej, bo w roku 1959. Jednak na początku lat 90. ubiegłego wieku wszystko się zmieniło. Miasto zupełnie się przekształciło, a symbolem tej przemiany stało się słynne Muzeum Guggenheima, oddane do użytku w 1997 roku, którego niezwykła, zaprojektowana przez Franka Gehry tytanowa bryła stała się symbolem miasta. Ale Bilbao to nie tylko to słynne muzeum. To również znajdujący się w jego pobliżu most La Salve, Palcio Euskalduna, most Zubizuri i wiele innych. Całe miasto urządzone jest z niezwykłym smakiem i na każdym kroku spotyka się jakieś perełki architektury i rzeźby. Zresztą dotyczy to nie tylko sztuki współczesnej, ale również Starego Miasta (Casco Viejo), wąskich uliczek i katedry tam będącej.

Bilbao, muzeum Gugghenheima
Bilbao, muzeum Gugghenheima

Wnętrze Muzeum Guggenheima mieści dzieła największych artystów sztuki współczesnej – można tutaj spotkać m. in. prace Kandinskiego, Warhola, Basquiata. Niestety, spotkać oznacza „mieć szczęście i zobaczyć” ponieważ dzieła te często są wypożyczane i nie miałem niestety okazji ich zobaczyć. Ale z tego co widziałem, ogromne wrażenie zrobił na mnie Anish Kapoor, którego wystawa czasowo była prezentowana w muzeum.

Bilbao to nie tylko sztuka współczesna, ale również niezwykła atmosfera w nim panująca. Mimo, że miasto liczy 350 tys. mieszkańców, to nie ma śladu wielkomiejskiego zgiełku. Może jest to zasługa świetnej komunikacji miejskiej, może nowoczesnych rozwiązań architektonicznych, a może po prostu niezwykłego czaru mieszkańców miasta? Ludzie, których spotkaliśmy byli bardzo mili, otwarci i uśmiechnięci. Nie mający nic wspólnego, z moimi wyobrażeniami o Baskach.

Bilbao, most Zubuziri
Bilbao, most Zubuziri

Jak zwykle, bardzo ważną część naszej podróży stanowiły poszukiwania uczty kulinarnej. Tutaj również nie zawiedliśmy się. Przed wycieczką liczyłem na dania typowo morskie – ryby, owoce morza. Okazało się jednak, że specjalnością tutejszej kuchni jest zupełnie coś innego – pintxos, małe kromeczki z najwymyślniejszymi dodatkami na wierzchu. Począwszy od warzyw, poprzez wędliny, ryby, owoce morza, aż po różne rzeczy kompletnie mi nie znane. Wszystko to było niezbyt duże, akurat na dwa kęsy, ale przepyszne. A najlepsze było to, że można było wejść do środka restauracji, dostawało się talerz, na który można było wybierać sobie dowolne z pintxos, które w ogromnym wyborze wystawione były na barze. A potem z tym talerzem kanapek i butelką tradycyjnego txakoli (lekko musującego, słabego, białego wina produkowanego w regionie) szło się na zewnątrz, by do późnej nocy jeść, pić, rozmawiać i obserwować miasto powoli pogrążające się w mroku. Ale jeszcze nie zasypiające, bo to miasto chodzi spać bardzo późno.

Tak w ogóle, to Hiszpanie większość dnia spędzają w barach. Rano jedzą tam śniadanie, potem przychodzą na lunch, by wieczór znowu wrócić i siedzieć tam do późnej nocy. Bardzo podoba mi się takie życie, czuję, że bardzo szybko wpadłbym w ten rytm. Może to i dobrze, że nie mieszkam w Hiszpanii?

San Sebastián – La Belle Époque

San Sebastián
San Sebastián

Nie lubię kurortów, więc staram się  omijać je z daleka. Ale San Sebastián to kurort niezwykły. To secesyjne, położone 20 km od francuskiej granicy miasto robi wrażenie przeniesionego do naszych czasów z końca XIX w. W szczególności okolice La Concha, podobno najpiękniejszej w Europie miejskiej plaży i urocze kamieniczki w jej pobliżu przypominają, że kurorty nie zawsze wyglądały jak betonowe blokowiska szczelnie zabudowane przez coraz to wyższe hotele, jeżące się tysiącami identycznych malutkich balkoników.

San Sebastián, stare miasto
San Sebastián, stare miasto

Ale San Sebastián to nie tylko plaża. To również piękne Stare Miasto, pełne ładnych kamienic, wąskich uliczek oraz barów i restauracji. Te ostatnie właśnie są dumą, nie wiem czy nie większą, mieszkańców miasta. Tutejsi mistrzowie kuchni uznawani są za najlepszych na świecie, czego dowodem są nie tylko pyszne pintxos, ale przede wszystkie gwiazdki Michelin, których ilość ustępuje jedynie Paryżowi. Niestety, nie stać mnie na obiady za kilkaset euro, więc darowałem sobie takie restauracje jak Martin Berasategui czy Arzak. Bo San Sabastián jest wprost stworzone dla bogatych snobów, ale również zwykły smakosz znajdzie tutaj coś dla siebie.

San Sebastián, plaża La Concha
San Sebastián, plaża La Concha

Warto wspomnieć, że San Sebastián to miasto może niezbyt duże biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców (180 tys.), ale bardzo rozległe powierzchniowo. Trzeba o tym pamiętać wynajmując hotel. Ja przeoczyłem ten fakt i wylądowaliśmy w hotelu dość dalekim od centrum, na szczęście komunikacja miejska jest w miarę sprawna i rozbudowana, ponieważ spacery po tym górzystym mieście są dość męczące, a przede wszystkim nudne poza centrum.

Getaria – Euskal Herrira

Przed moją wycieczką, pierwszym skojarzeniem z Krajem Basków był baskijski nacjonalizm i ETA. Spodziewałem się tutaj wrogości, a przynajmniej niechęci do ludzi mówiących po hiszpańsku (a właściwie po kastylijsku, jak pewien pan w San Sebastián zwrócił mi uwagę), środków bezpieczeństwa jak w Izraelu, pełno policji i wojska na ulicach. Te moje wyobrażenia okazały się kompletną bzdurą. Ludzie wszędzie byli bardzo mili, bez problemu i chętnie rozmawiali po kastylijsku. W Bilbao sporo było szyldów i napisów po baskijsku, ale miasto to tak naprawdę niewiele różniło się pod tym względem od katalońskiej Barcelony.

Getaria, festyn baskijski
Getaria, festyn baskijski

W San Sebastián kultura baskijska jest już dużo bardziej widoczna na ulicy, choćby w oficjalnej nazwie: Donostia – San Sebastián. Więcej słyszy się języka, prawie wszystkie szyldy są po baskijsku. Oczywiście ludzie są równie przyjaźni jak w Bilbao i wszyscy chętnie mówią po hiszpańsku. Ale to właśnie w San Sebastián trafiliśmy na manifestację Basków. W pewnym momencie, na plac przy którym jedliśmy kolację wmaszerowała grupa kilkudziesięciu młodych i starszych ludzi niosących portrety jakiś osób. Zachowywali się spokojnie, przez chwilę przemawiali  po baskijsku. Jednym z uczestników tej manifestacji powiedział mi, że to jest protest przeciwko więzieniu i torturowaniu w hiszpańskich, faszystowskich więzieniach niewinnych Basków. Jakoś nie chce mi się wierzyć w ten faszyzm Zapatero, ale faktem jest, że Hiszpanie nie mają do końca czystego sumienia w tej sprawie.

Getaria, festyn baskijski
Getaria, festyn baskijski

Tak naprawdę jednak, prawdziwy baskijski nacjonalizm zobaczyłem dopiero w Getarii, malutkiej miejscowości rybackiej niedaleko San Sebastián, gdzie spędziliśmy 2 dni. Całe centrum to kilka wąskich uliczek, parę restauracji i barów, jakieś sklepy. Trochę dalej mały port rybacki z nowoczesnymi kutrami i przetwórniami wybudowanymi ze środków UE. W sobotę trafiliśmy akurat na jakieś święto. Młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety ubrani w tradycyjne stroje tańczyli i bawili się do wieczora. Przed barami tworzyły się tłumy pijących txakoli ludzi. Wszędzie rozbrzmiewał język baskijski, wszędzie baskijskie napisy, mnóstwo plakatów i flag. Niektóre łatwo było zrozumieć (apartheid) inne trudniej: Euskal Presoak (baskijscy więźniowie). Widziało się je na ulicach, domach, w restauracjach, wszędzie.

Bardzo zainteresowała mnie historia Basków. Nie wiadomo skąd pochodzą, mówią dziwnym językiem mającym jakieś cechy wspólne z pewnymi dialektami kaukaskimi. Pewne za to jest, że byli w Europie przed nami, tzn. przez ludami euroazjatyckimi. Ponieważ ich ziemie nie były bogate w żadne cenne surowce, a do tego trudno dostępne, więc nikt specjalnie się nimi nie przejmował. Dopiero Franco uznał ich za zdrajców i prześladował. Teraz, przynajmniej ich zdaniem, prześladowania trwają.

Getaria, Kraj Basków – Baskijscy więźniowie
Getaria, Kraj Basków – Baskijscy więźniowie

Baskijski nacjonalizm nie ma nic wspólnego z polskimi tępymi bucami, nienawidzącymi Żydów, Murzynów, Niemców i Eskimosów, chociaż w życiu żadnego z nich nie widzieli. U Basków jest to raczej poczucie wspólnoty oraz swego rodzaju elitarności i odrębności. ETA, mimo, że bardzo głośna, nigdy nie miała dużego poparcia. Spotyka się nawet plakaty z hasłami przeciwko tej organizacji. Ale baskijski nacjonalizm nie oznacza wrogości wobec innych. Byłem w barze, który wyglądał jak siedziba ruchu oporu – mnóstwo plakatów, zdjęć, portretów. Ale ludzie byli bardzo mili, barman nauczył mnie nawet paru słów po baskijsku. Ten nacjonalizm sprawia, że młodzi ludzie uczą się języka baskijskiego, często władają nim lepiej niż ich rodzice. W święta takie jak widziałem ubierają się w tradycyjne ubrania. Czy komuś w Polsce przyszło by do głowy ubrać się w tradycyjny strój i się bawić, iść do knajpy? Nie mówię o cepelii, ale o przeciętnym 20-latku.

Sama Getaria jest cudownym miasteczkiem. Praktycznie nie ma tutaj turystów, w przeciwieństwie do pobliskiego Zarautz, z którym zresztą połączona jest 3 kilometrowym deptakiem, odgrodzonym od drogi, biegnącym nad samym oceanem. Super do spacerów lub biegania. Jest tutaj niewielka plaża, kilka barów i restauracji z, a jakże, pintxos i txakoli, a przede wszystkim spokój. A najfajniejszy jest zasypianie przy szumie fal rozbijających się na brzegu. Niezwykłe miejsce, zapewne tam jeszcze wrócę, tym bardziej, że zafascynowali mnie Baskowie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *